Blues i mistrz w jego służbie

Five Long Years,stary blues Eddiego Boyda,doczekal sie wersji Erica Claptona w 1994 roku.Sama kompozycja pochodzi z 1952 roku i…Kiedys byla juz w rękach mistrzów,znajdujac swe miejsce w repertuarze The Yardbirds…
W latach 90-tych Eric Clapton wrócił do prawdziwie bluesowego grania a przy okazji plyty"From The Cradle",postaral sie o światło dzienne dla paru starych mistrzów oraz ich zapomnianych perełek…

I’m Tore Down,Sonny Thompsona…Na plycie Erica brzmi jak…ze starej plyty Fleetwood Mac,jeszcze z Peterem Greenem :slightly_smiling_face:

Jednak utwór ktory na obecna chwile porywa mnie najbardziej to “How Long”,Leroy Carra ktorego blizej dotad nie poznałem…

Porcja znakomitego grania na plycie ktora u nas jakos nie zagoscila w mediach…Coz,Daniel Wyszogrodzki w swych korespondencjach z NY ostrzegal na poczatku lat 90-tych ze nawet tam,zanosi sie na katastrofe.I pisal z pasja i zloscia jak to w sklepach plyty sprzedaja zakapturzeni idioci a starzy fachowcy odchodza jeden po drugim…Jak to w radiach zaczynają kariery ludzie ktorzy nie potrafia nawet wymawiac nazwisk mistrzow ktorych…po prostu nie znaja :face_with_raised_eyebrow:
Na szczescie,pozostają plyty :slightly_smiling_face:

5 polubień

Słucham. I dziękuję za Erica Claptona. Cóż więcej mogę powiedzieć. Kwintesencja? Przecież to oczywistość.

1 polubienie

No przy Twojej slabosci do Cream,musi Ci to coś dawać.Wiecej niz przecietnie :slightly_smiling_face:
Tutaj,cieszy ze Eric powrocil do grania w ktorym mimo wszystko czul sie najlepiej…Kilka swietnych plyt,jedna po drugiej…

1 polubienie

Słucham, popijając flegmatycznie piwo. Nic więcej w tej chwili nie potrzebuję.

2 polubienia

To jeszcze"Someday After A While"aby niczego juz nie zabrakło…Stary blues Freddy Kinga…

2 polubienia

Eric Clapton nie jest mi obcy, ale przyznaję ze skruchą, że dawno go nie słuchałem.
Najwięcej słuchałem go na przełomie 80 - 90. Wtedy bardzo mi to pasowało.

1 polubienie

Tez dobry czas ale wowczas Eric gral raczej cos pomiedzy pop,rock i bluesem.A nawet soul :slightly_smiling_face:

Zgadza się. Ale mi wszystko pasowało w jego wykonaniu. To fenomen.

1 polubienie

Mam dosc podobne podejscie.Wlasciwie nie lubie tylko 2 plyt z polowy lat 80-tych gdy producentem byl…Phil Collins a mistrz bawil sie w dziwny pop… :face_with_raised_eyebrow:

1 polubienie

Nie wiem, czy to kojarzę?

1 polubienie

Pewnie bys rozpoznal od razu ale…Po wokalu bo gitary tam bylo malutko…

1 polubienie

Uwielbiam jego Laylę i I Shot the Sherriff:

3 polubienia

Hej! A ja z zagadką wpadłam, można? :slight_smile:

“Niemal podświadomie zastosowałem muzykę jako środek uzdrawiający i okazało się, że to zadziałało. Muzyka daje mi wiele szczęścia i potrafi goić moje rany” - to słowa Claptona.
O jakim dramatycznym wydarzeniu ze swojego życia mówi, i komu zadedykował tę balladę? :slight_smile:

- YouTube

1 polubienie

I Shot The Sheriff nie jest jego.To temat Marleya…Ale faktycznie,Clapton to “opakowal i wyslal w swiat” :wink:
A Layla to z kolei,Derek And The Dominos.Jego zespol z amerykanskimi muzykami,ongis z grupy Delaney And Bonnie And Friends…
Najlepiej sluchac tego numeru w oryginale,z genialnego albumu z 1970 roku ale wersji koncertowych jest tyle ze chyba kazdy znajdzie cos dla siebie:)

To dla synka…Maly zmarl w wieku 4 lat…

1 polubienie

:+1:
Ponoć przez wiele lat nie wykonywał tego numeru z powodu tej traumy.
Dopiero na 50-lecie swojej działalności odważył się i znów ją zaśpiewał.
To niebywałe, jak wielką wrażliwość posiadają artyści, jak nierozłączne potrafi być ich życie z muzyką i na nich wpływać - jak z nią współgrają…, co tam w ich środku się dzieje… tak głębokiego, w jaki sposób myślą, odczuwają… To jest dla mnie taka “wyższa półka” jakiegoś kosmosu wewnętrznego. :slight_smile:
Ok, trochę odleciałam, sorry :sunglasses: :wink:

3 polubienia

Sa tacy jak on,Sa tez tacy jak Roy Orbison.Jego zona zginela pod kolami ciezarowki a synowie sploneli w pozarze domu…I tutaj czlowiek sie zastanawia gdzie lezy granica ludzkiej wytrzymalosci raczej…
Bo Roy nie przestal przeciez grac…

1 polubienie

Ależ Eric również nie przestał, przecież dla niego muzyka, to właśnie to błogosławieństwo, terapia w malignie.
Ja miałam na myśli akurat TEN utwór, który porzucił, bo nie dźwigał wspomnień – i dopiero tu masz rację pisząc o tej granicy wytrzymałości :slight_smile:
A Roy? (nie znałam jego historii), prawdopodobnie leczył się tak samo jak Clapton, czyli muzą, choć muzycznego epitafium po jego tragedii chyba nie było …?

1 polubienie

Tak,to jakby inna historia…Wielokrotnie przegladalem dyskografie Roya bo caly czas,czegos mi brakowalo…
I po samych plytach sądząc,po prostu gral i robil swoje…Ale ze te plyty sa najczesciej zupelnie niedostepne i wyrugowane przez Pretty Woman i inne"greatest hits",trudno zając stanowisko…
Kiedy jednak powstawali The Travelling Willburys,nie mowilo sie o tych tragediach niemal wcale…Dopiero po jego smierci…

1 polubienie