Faure, Pelleas i Melizanda
Leda i łabedź (fresk pompejański)
Pod koniec XIX wieku, niejaki Maurice Maeterlinck, zgodnie z duchem Romantyzmu, stworzył dramat pod tytułem, takiem, jak muzyczny utwór. O, ile zapodana symfonia jest do słuchania dobra, to tego dramata nie polecam. Taka historyjka o miłości, zdradzie i śmierci, czyli to, co zawsze, dramatyczna nuda, panie, nuda, jak to w takiech dramatach bywa i stąd nazwa; dramat…
A co do obraza, to ten łabędź, to niby szef szefów, czyli Zeus niejaki tę Ledę ten tego i ona później jajo wysiedziała, a z tego jaja wykluli się dwaj wyczynowcy; Kastor i Polluks, ta Helka od Parysa i Troi oraz Klitajmestra, mężobójczyni przyszła. Generalnie, to ci z tego jaja, narobili później niezłych jaj.
Oj, ja narobili az hej! A co do Maeterlincka: nigdy nie moglam zrozumiec (ale tego chyba nie trzeba rozumiac) skad ta Melizanda sie wzela (pewnie z weny autora…)
Jak to skąd? Z okolicznego lasu.
No, ja wiem, ze ona w lesie chowana, ale skad wziela sie w lesie? Widzisz, jakam dociekliwa…
Tego nie wie nikt. Ale drzewa szumiały, a ona się nie wyszumiała i wyszło, co wyszło.
Ona to jakos caly czas nie mogla sie wyszumiec…
A wiec teraz krotki odpoczynek od Wagnera
A Faure nieczesto tu leci w radiu
Pisalas o festiwalu, nadmiar Wagnera tez szkodzi…