słuchając audycji K. Strzyczkowskiego, wypowiedział się jeden ze słuchaczy mówiąc że, pójdzie na wybory, ale odda głos nie ważny.
Załóżmy że będzie wysoko - wręcz rekordowa frekwencja (rodem z PRLu) i głosem przeważającym byłby głos nie ważny. Czy zatem partie polityczne startujące w wyborach, wzięły by ten fakt (głos znaczącej części suwerena) jako - powiedzmy- ostrzeżenie, coś co miałoby trochę zreflektować kandydujących?
Nawet jeżeli oficjalnie byłaby jakaś polityczna gadka-papka o tym fakcie, to góra po dwóch dniach, kiedy bąbelki szampana by już wywietrzały, nikt by już o tym nie pamiętał.
Nie słuchałem Strzyczkowskiego i pewnie niezbyt dobrze zrozumiałem o co chodzi.
Głos nieważny nie jest głosem który jest brany pod uwagę. Głosy nieważne są liczone dla celów statystycznych. Oczywiście możliwe jest też inne ich wykorzystanie dla celów politycznych, propagandowych, co kiedyś już PiS zademonstrował.
A może jest zupełnie inaczej.
Powtórzono by wybory. PO i PIS oskarżały by się wzajemnie o sabotaż.
Wątpię. W wszystkich jak do tej pory wyborach parlamentarnych w III RP największa ilość wyborców w ogóle nie oddała głosu, i nikt z tego nie robił problemu.
i bardzo dobrze zrozumiałeś. Jest to głos nie ważny, ale statystycznie pokazuje ile osób brało udział w wyborach. Jeżeli (czysto teoretycznie), głosów nieważnych byłoby więcej niż ważnych, czy wtedy kandydujący by się przejęli taką sytuacją?
O ile wiem prawo wyborcze nie określa minimalnej frekwencji wymaganej dla uznania wyborów za ważne. A kandydujący? Dlaczego mieliby zwracać uwagę na ilość głosów nieważnych? Może ze względów prestiżowych, a i to zależnie od wyników głosowania.
Żadne argumenty za istotnością takiego zjawiska nie przychodzą mi na myśl.
Nie ma minimalnej frekwencji przy wyborach.
Bywa przy wszelkiego rodzaju referendach. Ale tez nie obligatoryjnie (tu trzeba by tylko sprawdzic jak jest z odwolaniem wladz samorzadowych - bo cos mi sie kojarzy, ze jest ustalona)