Juz wiem!
Ta gra którą mi córka do domu przyniosła ostatnio,nazywa sie UNO.Bardzo prosta a mimo to wciąga jak mało co
Rzadko, a jeżeli już, to monopoly albo chińczyka.
U mnie grą planszową jest karta do bankomatu
Grałam jak miałam z kim. Teraz gram w kurniku…
Wychodzi na to ze brak partnerow to najwiekszy problem.I to nie tylko do gier stolowych.
Za dziecka grywałam w planszowe typu węże i drabiny: stajesz na jakimś polu które przenosi Cię ileś pół do przodu, albo spadasz gdzieś na początek. Potem był eurobiznes i rumikub. Teraz karciane typu uno i Piotruś.
Na jakiejś imprezie grałam w grę gdzie na podstawie losowanych kart trzeba było wskazać mordercę: taka zabawa w detektywa.
To juz bardziej gra towarzyska niz planszowka.
Niestety, tak to trzeba rozumieć…
Kiedyś dużo grałem bo rodzice próżno mnie odbierali ze szkolnej świetlicy, potem były kapsle i na pieniądze oraz w karty, potem gry telewizyjne, era Comodore C 64
Kapsle czyli kolarze…Zupelnie osobna historia o niespotykanym chyba w swiecie,zasiegu.
To byl ten jeden,jedyny raz gdy kupowalem co roku w maju,Trybune Ludu [niech mi to bedzie wybaczone] bo tylko tam byla pelna lista startowa Wyscigu Pokoju.
Potem były kapsle lub monety obijane o murek, i zabierane z gry rozciągnięciem kciuka i najdłuższego palca. Kapsle po tuningu - prostowane, nieraz profilowane , kolorowo poznaczone który kogo. Jak komu zależało to się wymieniało na resorami czy inne ciekawe fanty
W to gralem tylko monetami.
do niedawna na asfaltowym placyku miedzy blokami tam gdzie mieszkalam mozna bylo sie dopatrzyc lini trasy wyscigowej - dla dzieciakow namalowal ja dozorca farba jaka sie malowalo poziome znaki na jezdniach. potem kilka lat jeszcze poprawial. jak rodzice nie wiedzieli gdzie szukac potomstwa to byl jeden z pewnych punktow.
Tylko zazdrościć pomysłowego dozorcy
fajny byl, z inicjatywa - rodzice pewnie tam tez mu cos skapneli z funduszu osiedlowego, ale wspolnymi staraniami zrobili inny, duzy plac, tez wyasfaltowany - w formie rynienki - zima wylewal tam wode i potem dodatkowo pilnowal, zeby lodowisko bylo w miare rowne, kolorowe zarowki porozciagal pomiedzy lampami oswietlajacymi, tak, ze w latach 70 mielismy zima prywatne lodowisko osiedlowe. jak poszedl na emeryture to poszlo po rowni pochylej. mama tam mieszka wiec widac, ze brakuje pomyslu na osiedle - choc duzo sie na lepsze zmienilo, bo sprywatyzowane, chodniki nowe i ostatnio zmiana pokoleniowa - starzy wymieraja, wiekszosc nas dzieci w swiecie, wiec wprowadzaja sie nowi z dziecmi - cos wspominala, ze chca do tradycji lodowiska wrocic, plac jest, tylko zimy nie ma
Lodowisko dobra rzecz, mieliśmy swoje wcześniej zrobione, ładnie wypoziomowane i ogrodzone oraz oświetlone, jak strażaki zajechali z pompą na sygnale, każdy - stary, młody z chęcią pomagał, a tak to tylko trzepak do dywanów był szałem i piłka do nogi, obok powojenne ruiny wojskowe
Z mojego domu z dzieciństwa porobili politechnikę Koszalińską i przedszkole, a tak to wszystko po staremu, w nowym gdzie mieszkam to dziury pamiętają lata 70, teraz po 40 latach wymieniają krawężniki i nowe polbruki przy budynku, dzieciom zlikwodowali 1/2 placu zabaw i robią parking. Szlachta jak by mogła to autem by zajechała pod same łóżko w mieszkaniu, jest tylko kochana sprzątaczka poza administracją