Opisz go godzina po godzinie.
Ojej
Dziękuję za uwagę.
To zalezy czy w Polsce,czy tutaj.Sam czy z rodziną…
W domu z rodziną,idealnie jest sobie pospac do 8.30,czasem do 9 a potem przyszykowac wszystkim śniadanie.
Idealnie jest wtedy gdy wszyscy mamy wolne i mozemy sie gdzieś kolo poludnia,wypuścić.Kino,wyjazd nad jezioro,spacer dookola miasta z obiadem w porze zblizonej do teleexpresu
Wieczorem,o ile nie ma jakiegoś meczu,obowiazkowo troche łakoci i film.Czasem z domowych zasobów a czasem,coraz rzadziej,z tv.Lubimy sobie pod wieczór popróbować czerwonego wina
Tutaj siłą rzeczy wygląda to troche inaczej.Zakladam wiec ze mam wolny dzień…
Śniadanko z celebrą o stalej porze 9-10.Jajecznica na boczku,2-3 bułki,żółty ser,szynka,herbata Twinnings a obecnie obowiazkowo,pomarańcze.Jesli wczesniej gdzies nie wyjde,ok. poludnia kawa i jakies ciasto.
Ostatnio wspaniale mi sie czyta w godzinach przedpoludniowych…Ale siedzenie w domu to ostatnia rzecz jaka ma prawo sie zdarzyć.A wiec zakupy albo rower.Czasem jedno i drugie.
Obiad ok 15-16.W miedzyczacie,film lub muzyka z plyt.To zresztą mam miejsce non stop,jesli pogoda do bani i zawsze gdy jestem w domu.
Pod wieczór odrobina piwa nie zaszkodzi.Ostatnio troche mniej,miedzy 3 a 6…
Ale pytanie o dzien idealny to cos na co zimą rzadziej sie decyduje czyli male podroze.Londyn,Hastings,Battle,Brighton,Cambridge…A w planie na wiosne,Kornwalia a potem…Edynburg.Zobaczymy na ile zaraza pozwoli.
Do idealnego obrazka obowiazkowo musze dodac ewentualne zwyciestwo w darta.Zdarza sie!Ostatnio nawet czesto
Nie mam takiego.
Nadomiast dzien nieidealny to taki, kiedy nic sie nie dzieje.
I zamykaja mnie w domu straszac covidem.
Ty serio?
@anon18020312 Tak
Ha i jeszcze godzina po godzinie , mało realne by był dla mnie prawdziwy. Budzik się przestawił z 3.30 na 5.30 bo inna praca, ubrać się, umyć, szybka kawa do pracy w termos - nie jestem uzależniony od nikogo, da lub nie, śmieszne kanapki z dodatkami - ryba lub sałatka albo padlina z mięsa / schabowy, kiełbasa z wody albo inne mięso przetworzone itd, porządny jogurt owocowy, nieraz jabłko lub banan, przygotowanie podstawowego zestawu narzędzi i wybywam do pracy ulubionym rowerem ok 5 km. Ok 16.30 jestem na bazie jeśli nie ma innych zleceń i powrót dłuższą celowo trasą to ok 10 km. Przebieram się w cywilne, łyk ciepłej kawy i kolejna przejażdżka ok 10 km rowerem co w mieście nie jest trudne - masa objazdów, ulic czy ścieżek dla rowerów zablokowane przez drogowców - jak nie wykopy to poryte chodniki - rozważam zakup bieżni, w sumie to ok 25 km dziennie rechabilitacyjnie na przykurcze. Ok 18.00 zjazd do domu, szybkie czary Mary obiadowe, co nieco sprzątania, coś do poszycia jak się podrze, jakiś guzik czy zamek albo chorror dziurawe kieszenie w roboczym ale to maszynowo, małe pranie / ok 3 razy w tygodniu / nieraz jakąś gościna u kogoś lub przechadzka po okolicy, ok 20.00 kolacja, trochę internetu, kawałek książki, mycie, nieraz kąpiel i aa ziuziu. To tak mniej więcej wygląda bo zdarzają się niekiedy zmiany planu niezapowiedziane, choć sobota jeśli firma nie dzwoni, czy niedziela to więcej roweru i dłuższe trasy, wtedy jedzenie w plecak i w plener - okolice, lasy czy nad wodę i podumać jak tu ciekawie i fajnie. Nie jest to najlepszy harmonogram, bo jak mi się nie chce iść na rower bo jestem zmęczony po pracy to się rechabilituję co nieco w domu, w sumie niby proste na kalimacie np przysiady czy skręty różnych fragmentów oddzielnie - nogi, biodra, kręgosłóp, bark itd to są systematycznie w czasie wydłużane, niekiedy coś gdzieś strzela, trzeszczy, to pikuś. Tu jestem konsekwentny i stanowczy / wykręt barku np 15 minut od pozycji bazowej do powrotu to musi być 15 minut, podobnie skłony itd. zestaw ćwiczeń mam pod swoje problemy do rechabilitacji, na rechabilitantów szkoda czasu i energii. Rechabilitant mógłby się sporo nowego nauczyć na moim usprawnianiu
Idealny dzień to ja miałem niedawno. Takich dni może być wiele rodzajów. Mam zamiar go opisać, ale kiedy to nastąpi, pies wie.
Niedawno wsiadłem na rower i znaną mi już trasą wzdłuż dawnego Muru Berlińskiego zrobiłem sobie wycieczkę. Zaczęło się wcześnie rano, bo około 5. Dojechałem z miejsca, gdzie mieszkam do szlaku (10km) a dalej już zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara … wzdłuż dawnej granicy Berlin Zachodni - DDR. Tutaj nie da się tego opisać, co się podczas takiej wycieczki widzi, słyszy czy czuje. Po prostu taka jednodniowa wyprawa to już jest pewien wysiłek. O lekcji historii i emocjach nie wspomnę. Zdążyłem się w kilku miejscach pomylić (Niestety, wbrew pozorom nie jest łatwo). Zrobiłem 20 km za dużo i w ogólnym rozliczeniu pykło ponad 200 km. Wróciłem “trochę” zmęczony o 23, ale zadowolony. Dwie setki w ciągu jednego dnia na rowerku, to jest właśnie to, co lubię. Opis się robi … (Już drugi miesiąc kuźwa)
Wstaję o 10 i jem śniadanie. Ze szklanką herbaty siadam sobie do komputera i przeglądam muzykę. to co mi się podoba, kupuję. Przed obiadem mam czas na pisanie i skończenie rozgrzebanej książki. Po obiedzie relaks. Wieczorem wychodzę zagrać imprezę, potańczyć albo przeprowadzić zajęcia. Przed snem poczytać lub zajrzeć do internetu…
Ostatni rok jakoś nawet nie udaje ideału
200 km to dużo na rower. Przed szpitalem z kolegą postanowiliśmy, razem objechać całą wschodnią granicę. Gdzieś od Elbląga i skończyliśmy Rzeszów Kraków / porąbane miasto, brak wagonu by rower zapakować i nieplanowane objazdy i przesiadki wkoło Macieju, były zaplanowane postoje na katering po drodze ok 50 - 60 km, mały serwis rowerów i dalej w drogę, noclegi na polu namiotowym albo namiot przy domu u obcych ludzi, jechaliśmy bocznymi drogami które były bardziej ciekawsze niż głównymi. Mieliśmy atlas samochodowy z ciekawymi opisami - muzea, galerie itd. Burak się wygadał i zrobiła się grupa ok 40 osób z okolic - kobiety, dzieci / najgorsza mieszanka w trasie, stale coś, kobietom dziwnie opony się dziurawiły i postój, a to za ciepło i potrzebne lody, katering trzeba było domówić, i kolejny kłopot - tego nie je, tamtym się dusi itd. no chorror, Założeniem było że na spokojnie zjedziemy ten cały teren w 14 dni, ta dodatkowa stonka wszystko opóżniała, w 4 dni zjechaliśmy słabe 80 km. Tu się odłączyłem od grupy i ruszyłem solo. Koledze wręczyłem apteczkę i wózek serwisowy / głównie narzędzia, łatki do dętek itd. i poprowadził swoją grupę sam. Ile przejechałem to nie liczyłem bo licznik w Białymstoku ukradli, ja się w czasie wyrobiłem, oni dotarli po 1,5 miesiąca póżniej. I to był finał moich marzeń, teraz jeżdżę sam pomimo utrudnień zdrowotnych, zdaję sobie sprawę że może być regres zawału. Po szpitalu na wózku inwalidzkim 5 km to było max przejażdżki, krawężniki wykańczały stawy i ręce do bólu
200 to dużo, wiem. Nie myśl sobie, że ja takie dystanse co tydzień sobie organizuję. Ale ostatnio zrobiłem zacne przygotowania. Kupiłem na “Allegroszu” nowe koło z prądnicą, dokupiłem ładowarkę rowerową do komóry i wczoraj to wszystko zamontowałem na mojego bicykla. Zyskał na wartości zdecydowanie
Byłoby już w przyszły weekend wielkie wiooooo, ale Pani Merkel zarządziła srogi lockdown wokół zagrody w której mieszkam i nie tylko i nie wiem, co teraz. Chyba sobie odpuszczę i zajmę się nieco bardziej “przyziemnymi” sprawami, chociażby zajrzenie do kolegi @Antykwa u którego narobiły mi się tyły jak stad do wieczności. Jeszcze sobie coś chłop pomyśli …
Na takie trasy to solidne przygotowanie fizyczne - nogi, kręgosłup. U mnie wtedy 60 km to max z marszu, i na drugi dzień mniej wszystko boli. Po dojechaniu w każdy teren zaplanowany było ok 1,5 godziny na zobaczenie co ciekawego w okolicy. Za Elblągiem Ostróda i ciekawa pochylnia i zapora - wszystko działa bez prądu, bez śrub czy gwożdzi od ponad 150 lat, łodzie, statki wycieczkowe czy barki sobie wpływają 6 m powyżej kolejnego zbiornika wody bez dźwigu - prawa fizyki bardzo ciekawe, niekiedy jadą po torach itd, Malbork - zamek, Frąbork podobnie + muzeum Kopernika, podobnie w innych, i ciekawe ładne dziewczyny. Kiedyś miałem japońską prądnicę leciutko i cicho chodziła do oświetlenia, prąd jak chalogen ale ktoś pożyczył, choć uczciwie zostawił śrubki obok. Dobra rzecz taka prądnica, tyle że złodziej się bogaci, mam pechowe rowery - mały remont - gumy, oświetlenie czy zmiana - nowy inny lakier i zginie z drzwiami do piwnicy, przed ostatni firmowy Wheller robiony specjalnie pode mnie zginął z 4 workami ziemniaków. Na dziś mam 13 rower Peugeot i nie ma złodzieja no szok, o locdownie w Niemczech słyszałem, póki co pracę mamy, choć szef też rozważa przerwę, jedna budowa chwilowo się urwała / 13 zakażonych + wirusem, kolejna w więzieniu w Czarnym po tygodniu też stanęła. Jak dalej będzie nie wiem. Będę więcej w domu się rechabilitował, siostry braci czy kolegów se odwiedzę
Pomyślę sobie że tak jak bohater ‘Stąd do wieczności’ grasz sobie smętnie na trąbce miast robić rzeczy które Ci przystoją.
Idealnego dnia, to jeszcze nigdy nie miałem. Dobre bywały. Dobry, a nawet bardzo dobry dzień dla mnie, to taki, który powoduje, że wieczorem żałuję, że ten dzień się kończy.
Bardzo lubię dnie spędzone w gronie osób, które bardzo lubię.
Np, jak spoza piwa spojrzę na tę benaskową gębę, to i moja od razu się cieszy. A takich gąb mam sporo… Dni spędzone wśród nich są udane.
Kiedy jestem wśród córek i wnuków, to wszystkie dni są udane, choćby nie wiem co…
Co tu mówić o idealnym dniu kiedy człowiek zamknięty jak w puszce covidowymi ograniczeniami?
Dzień jak co dzień. Trzy posiłki, dwie kawy, higiena, porządki, książka, komputer, trochę nauki, TV choć niewiele tam ciekawego. Forum Pytamy ale nie za wiele, jakiś rebus rozwiązać, jakiś wymyślić jak wena dopisze. Pogoda jesienno-zimowa więc ani wyjść się nie chce, ani nie ma gdzie, bo covid. Telefon do przyjaciela (-ciółki).
Wspomnienia zostały. Letniego czasu kiedy pod parasolem, w ogródku, przy kufelku… Kiedy z bliskim gronem nad jeziorem, przy grillu, przy muzyce. Pamiętasz birbancie i inni?
Skąd tu wziąć idealny dzień? I jeszcze ta perspektywa…
…
Uśmiałam się z Devila…
Nie mam pojęcia co to znaczy:
IDEALNY DZIEŃ
Dzis u fryzjerki na scianie odczytalam sentencje - w wolnym tlumaczeniu brzmialo “chesz idealnego dnia, zrob go sobie sam”
“Poezje u fryzjera”-jest już taki tytuł?
U Fryzjera
Arkadiusz Łakomiak
Do fryzjera przyszła dama
-
Chcę być modnie uczesana.
Proszę spojrzeć, niech pan powie,
czyż nie kłaki mam na głowie? -
Zaraz panią się zajmiemy.
Tu skrócimy, tam przytniemy,
poprawimy odrobinkę.
Proszę dać mi jedną chwilkę.
Nagle lament wniebogłosy
- To są moje nowe włosy?!
(Dama krzyczy, w lustro zerka).
Skandal, hańba i fuszerka!
Pan się nie zna na czesaniu,
myciu włosów, układaniu;
ze strzyżenia też pan noga,
zwykły partacz, golibroda!
Tak traktuje pan kobiety?!
Ja napiszę do gazety,
na policję zaraz dzwonię.
Nie daruję tego, ooo… nie!
- Błagam panią, jak swą matkę,
proszę zdjąć włochatą czapkę!
(Co za ludzie, co za człowiek).
Pani wciąż ją ma na głowie.
U mnie czapka zbedna, predzej kapelusz przeciwsloneczny.
W poludnie w cieniu bylo +18.
Swieta sie zapowiadaja po wodzie, czyli troche popada. Ale cieplo ma byc.
A z fryzjera się usmialam.
To chyba tradycji choinkowej nie ma u Ciebie?
Bo przecież palmy nie obwiesisz bombkami i łańcuchami…?