Codzienne dni mijają szybko, bo są do siebie podobne. Ale czasem trafia się taki wyjątkowy dzień, że pod jego koniec ma się wrażenie, że trwał kilkadziesiąt godzin, zwykle dlatego że dużo się wydarzyło, było się w kilku/kilkunastu różnych miejscach.
Potraficie sobie przypomnieć taki dzień?
pamiętam - w praktyce się zdarzył, że udało się w dzień załatwić masę spraw i rzeczy. Których w teorii bym nie załatwił około 1/2 z tego. Było wolne z przyczyn zakładu, to i dzień był uszanowany i rozplanowana kolejność, by nie tracić czasu. Przez delegacje to u mnie krucho z czasem i zakupami. Cóż udało się nawet w biurach, których nie cierpię głupio mądrych / w praktyce była kolejka 5 minut. Na luzie przy kawie po wszystkim, się zdziwiłem jak tyś to zrobił na pieszo ?, urzędy oddalone o kilometry, a zeszło mi około 7 godzin, że się szybko robi ciemno, to wydawało się że było dużo więcej. Dziś w pracy podobnie - dzień przrobiony jak w dwa dni. Lekarza nie załatwiłem bo go wyrzucili z przychodni i jestem bez niego
NIE!
A sam miałeś TAKI dzień?
Opowiedz…
Długie dni to takie w których masz w chuj roboty i wszystko cię wqrwia. Rzadko takie miewam
Moje życie bardzo szybko zapierdala.
Niczego nie osiągałem. Nawet potomka nie zrobiłem.
Muszę się napić
@Mamita , mój najdłuższy dzień wiążę się ze smutnym wydarzeniem, tzn. gdy zmarł mój ojciec.
Dowiedziałem się o tym wcześnie rano (telefon ze szpitala) i to w drodze do pracy. Musiałem więc wrócić, zawiadomić szefa, potem resztę rodziny. Następnie udaliśmy się do szpitala załatwić formalności, potem do USC po akt zgonu. W biurze pogrzebowym spędziliśmy najwięcej czasu (kolejka) potem też wszystkie ustalenia. Gdy po południu wróciłem do domu z tych wojaży po mieście miałem wrażenie że zjechałem pół świata.
Dnia nie pamiętam, ale noc tak.
Wszystko dzięki córce…
Córka miała jakieś 17 lat. W sobotę o godz 22 wpadła do domu z przyjaciółką i z prośbą czy może przedłużyć swój powrót do domu na 1 w nocy. Powód: impreza w domu przyjaciółki (oczywiście rodzice obecni)
Niechętnie, ale zgodziliśmy się.
O 1 w nocy zaczęłam się mocno niepokoić, bo punktualnej aż do bólu córki nie było a jej telefon milczał. Wytrzymałam pół godziny i wysłałam męża do domu koleżanki. Okazało się, ze to sciema, a zaspani rodzice przyjaciołki o imprezie i nieobecności dziewczyn nic nie wiedzieli.
Masakra, nie było wyjścia. Mąż objechał wszystkie czynne kluby i dyskoteki w mieście. Po córce ani śladu a telefon nadal milczał. Minuty wlokły się jak godziny. Myślałam, ze zwariuje z niepokoju…
A tu zguba znalazła się 3 godziny później. Podrzucił ją kolega…
Okazało się, ze impreza była nie w tym miejscu co wskazała.
Telefon nie odpowiadał, bo nie było zasięgu. Brak nocnej komunikacji i brak chęci kolegi zeby wcześniej wyjśc z imprezy i ją podrzucić do domu to główne przyczyny.
W sumie to nawet nie miałam siły się złościć, cieszyłam się, ze jest.
Maz zareagował podobnie mimo, ze wczesniej wrzeszczał, ze rozniesie ją na strzępy.
No cóż, skończyło się na rozmowie i na miesięcznym zakazie wychodzenia z domu.
Bingola życzę Ci zatem ,aby kolejny najdłuższy dzień przyniósł więcej radosnych wspomnień…
Zresztą czas to pojęcie względne…
Każdy poniedziałek.
Fajne pytanie!
Tym bardziej ze nie czasem a bardzo czesto!
Pierwsze skojarzenie to narodziny dziecka.Mala nie kwapila sie aby sie swiatu objawic i praktycznie przez 3 doby spalem moze kilka godzin…Ale ta ostatnia wraz z narodzinami to juz non stop czuwanie i sama porodówka…
I końca nie widzialem…A potem to bylo tyle roboty i biegania ze po prostu nie pamietam,kiedy w końcu padlem
Po prostu klasyka…
Moj siostrzeniec w wieku lat 6,kopal sobie tradycyjnie pilke az tu nagle pożar w okolicy!
Co maluch zrobil?Powiedzial ze mama pozwolila i odjechal sobie wozem strażackim z zaloga ktora nie za bardzo zwracala na niego i kolege,uwage.Tak na ok. 6 godzin…
Tak mi się teraz przypomniało, jak z kolegą poszliśmy rozładować sól z wagonu. Na tzw zlecenie. Firma o nazwie WPHS zaproponowała za to bardzo duże pieniądze, jeżeli rozładujemy to w ciągu soboty, bo groziło im płacenie osiowego za przestój. Zaczęliśmy o 9 rano. W wagonie było 25 ton tej soli w workach po 50 kg.
Cały sęk polegał na tym , że do wagonu podjeżdżała ciężarówka marki Ził i najpierw z tego wagonu ładowaliśmy 5 ton na pakę tego Ziła i jechaliśmy na drugi koniec miasta rozładować, a tam każdy worek trzeba było nieść jakieś 100 metrów, z czego 15 m przez kilka schodków i krętym korytarzem, do tego wąskim. To było 5 kursów, jak łatwo obliczyć.
Z trzema przerwami na oddech, skończyliśmy o 18, czyli 9 godzin. To było w Andrzejki 1976 r, czyli miałem wtedy 24 lata. A w planie na wieczór pójście z żoną na andrzejkową domówkę do znajomych. Żona była w pierwszej ciąży wtedy.
Myślałem, że tego rozładunku nigdy nie skończymy. Kiedy zrobiliśmy czwartą turę, kolega, normalnie się załamał i chciał mnie zostawić z tym wszystkim, rezygnując z zapłaty. Nie ukrywam, że i mnie taka myśl po głowie chodziła. Ale jakoś udało mi się go podnieść na duchu, i z wielkim bólem, tłumiąc łkanie, zabraliśmy się do skończenia tej roboty. Jak powyżej napisałem, ten rozładunek trwał “wieki”. Dłużył się niepomiernie. Końca widać nie było. Ale daliśmy radę. A tak nam tę robotę naliczyli, że odebrana we wtorek kasa, to była prawie połowa tego, co miesięcznie zarabiałem, jako kierowca kolumny sanitarnej. Czyli trud opłacił się.
Dodam jeszcze , że z żoną poszedłem, jednak na te Andrzejki, których końca i powrotu do domu nie pamiętam. Kiedyś człowiek, to miał zdrowie…
@Birbant, w nagrodę masz piosenkę, coś jakby o Tobie!
Dzięki.