Ja też (do czasu owego Poranka). A to dobre jest! I wcale nie trudne w wykonaniu.
Oczywiscie, ze nie.
A wlasnie kupilam kope jaj prosto z farmy (takie w lodowce w szufladce fresh to i miesiac wytrzymuja. To kazdy pomysl na potrawe z nich cenny
Kotlety jajeczne robię raz na jakiś czas @ihtiel , a Ty pierwszy raz to jadłaś?
Nie. Jadalam czesto w czasach studenckich. W barze oczywiscie. Ale po raz 2 robilam.
Z żalem to średnio pamiętam kiedy byłem, bardziej że ich nie ma. Bary pozamieniane na piccerie, burgerownie, ludzie coś tam zjedzą. Nieraz coś okazyjnie przy zjazdach z delegacji, choć wybór cienki - mrożonki do mikrofali. Najlepszy to swój bar, zrobisz ile zjesz i co chcesz, niedawno miałem gołąbki, leniwe, różne kotlety, ryby, warzywka zapiekane, zupy, barszcze, kakao do kanapek itd, proste, smaczne i szybkie potrawy jak ktoś lubi kucharzyć i eksperymentować z smakami. Mnie to relaksuje
Jakieś dwa tygodnie temu, gdy byłem w domu.Rozmawialismy już o tym,ze dwa lata temu…
Jest w Poznaniu bar, vis a vis kina Rialto,“Jezycki”.
Jako ze ulubionej szczawiowej z jajkiem nie zastałem,wzialem sobie gulaszowa…A pare dni wcześniej,inna rewelacje, pomidorowa plus schabowy z ziemniakami…I faktycznie, ceny oscylują miedzy 17-24 zł.
W przypadkach niektórych dań,pomidorowa jako dodatek, za darmo
Tego wcześniej nie było…
To taki rytuał…Jeśli jestem na rynku, kupuje jajka oraz owoce.Potem idę do faceta który ma tony książek na sprzedaż.A potem przechodzę na druga stronę Dąbrowskiego,wlasnie do baru
Raz na jakiś czas odwiedzam takie bary. Kiedy jakiś czas temu mieliśmy w domu remont kuchni, żywiliśmy się z rodziną niemal codziennie w takim przybytku. Porcje faktycznie były bardziej niż obfite. Trzy porcje pierogów na wynos w praktyce wystarczały na sześć zwyczajowych porcji, jakie zjada się u nas normalnie.
Ostatni raz, to wtedy, gdy jeszcze studiowałam. Chodziłam tam na kotlety ziemniaczane z sosem pieczarkowym. Pycha!
Ja to chyba z 10 lat temu w Poznaniu. Jak bylem studentem to czesto odwiedzałem takie przybytki. Zawsze sie zastanawialem, ilu przede mną jadlo na tych talerzach czy tymi sztućcami. Do dzis pamietam te głosy sprzedawczyń:
Leniwe!
Albo: kopytka gotowe!
No to byłam mniej wrażliwa od Ciebie i nawet gdy widelec był niedomyty (taki jakiś tłustawy się wydawał, gdy go trzymałam), to spokojnie wycierałam go serwetką i nim jadłam
Aż tak bardzo wrazliwy to nie jestem, ale mojego kumpla to na pewno nie przebiję. Wchodze sobie z nim kiedyś do baru, ten patrzy, coca cola w butelce w jeszcze sporej ilosci na stole. Przy stole nikogo. Podchodzi, bierze flaszkę i gu gul gul colę z niej wypił. Nie wiem czy zyje do tej pory, ale nie slyszalem by zmarł…
Znam faceta, który zje po każdej osobie, która zostawi coś na talerzu.
Przez żołądek do serca.
Nakarmic glodnego?
Takie “cós” w stylu wiechowskiego Cafe pod minoga" istnialo i istnieje. Duch w narodzie nie umiera. Ja podobnie jak @kaziu (witaj, gdzie byles jak Cie nie bylo?) eksperymentwac lubie. Byle potrawa nie zamienila sie w trucizne binarną