Mglisty poranek

Lady Day jak nazwał Billie Holiday,jej przyjaciel,saksofonista Lester Young…
Dla wielu Billie Holiday była pieśniarką wszechczasów.Obok Elli Fitzgerald czy Dinah Washington…Z pewnością jednak była najoryginalniejszą interpretatorką bluesa…
I takie było jej życie.Pełne bluesa…Bieda,walka z uprzedzeniami rasowymi,narkotyki i alkohol…Skończyło sie śmiercią w wieku 44 lat,w 1959 roku.
Wstrząsające bywa porównanie jej zdjęć z przełomu lat 30 i 40,z tymi z końca lat 50-tych…
Dzisiaj Lady Day nie przestaje inspirować…Dzisiaj gdy po atmosferze lat 50-tych,nie ma juz nawet śladu,jej piosenki trafiają do wszelkich"hall of fame"
A kiedyś…Gdy nie miała kontraktu,gdy władze tropiły ją zacieklej niz pózniej The Rolling Stones,gdy rzadko trafiał sie “bohater” który zagrałby jej piosenkę w radiu,potrafiła wyprzedać prawie 3000 tysiące biletów do Carnegie Hall!! Było to w 1948 roku…
Gdy śledzi się kariery muzyków,artystów z bezpowrotnie minionych dekad,wydaje sie że ich los najczęściej był nie do pozazdroszczenia ale jednocześnie pełno w ich życiorysach było triumfów,wspaniałych chwil…
Zaryzykowałbym twierdzenie iż w przypadku Billie,tych momentów chwały było najmniej.Kontrast miedzy jej życiem a jej geniuszem stanowić powinien dla wielu,wielki wyrzut sumienia…
Gdy dla porównania,przeczytać"Moje życie w Nowym Orleanie" czyli wspomnienia z dzieciństwa Louisa Armstronga,aż trudno uwierzyć że to także było życie czarnego muzyka…
Czasem odruchowo szuka się wspólnego mianownika…Ale z życiem najczęsciej chyba tak jest iż znalezienie takowego,jest po prostu niemożliwe…

4 polubienia

I to dzisiaj przypada 79 rocznica jednego z jej koncertów w nowojorskiej Carnegie Hall.