Jak juz wspomnialem koledze,slucham dzisiaj albumu ktoremu stuknelo 35 lat.
Grupa The Cult “Love”…
Nigdy nie byli moimi ulubieńcami…Metaliczny glos Iana Astbury’ego…Jakos nie mogłem sie przemóc…
Jak twierdzi moj kolega od wielu lat,“spoko,wszystko ma swoj czas i miejsce”
I dzisiaj mnie dopadło.Ostra niekiedy jak brzytwa,płyta konczy sie wlasnie tym utworem.
Proponuje w miare mozliwosci zrobić głośno! I przeżyć tych 5 i pół minuty [ z naciskiem na minute czwartą].
No to żeś zasadził bombala. Znam, oczywiście, słuchało się tego. Szczególnie na domowych imprezach.
Tę płytę miał i wielbił mój bardzo dobry kolega.
Po raz drugi mnie dzisiaj zaskakujesz…Wszak to nie nasze czasy
Wiem, ale ten zespół od razu kiedy się pojawił, wpadł mi do serca. Byłem częstym gościem u mojego koleżki. To, przecież połowa lat 80, chyba 84?
The Southern Death Cult, nieprawdaż?
No nie do konca ale trop dobry…Twoj kolega byl chyba wowczas na bieżąco [ o co nie bylo wcale tak łatwo] skoro operowal tą efemeryczna nazwą…
The Southern Death… to zalążek pozniejszego The Cult.I wlasciwie tylko wokalista to łączy choć pewnosci nie mam…
Meczyl mnie wtedy inny kolega tymi nagraniami a ja bylem na innym etapie
Wytworni 4AD i Cocteau Twins na przyklad…
No właśnie on mi tak tłumaczył, że ta nazwa się zmieniała.
Dawno tego nie słuchałem, ale znam, jak najbardziej.
Tak jak ja…Mam dzis taki dzien na odkurzanie
Bo w tym kurzu, w tej patynie jest najlepsza muzyka.
no to sie ukulturalnilam
Wiesz co? W imie tej patyny…
Byle głosno i do konca…To nie jest nasza muzyka! Ale…Wyobraz sobie ze stoisz nad jakims klifem lub na brzegu w Irlandii …
Znów odkładam na później…
Piękne.
Niezapomniany nastrój…