Ja bym zamiast tego poczciwego byczka dałbym jeszcze bawołu afrykańskiego. Taki z trzema lwami sobie poradzi.
Ryby głosu nie mają. A Polak chce dobrze zjeść.
Gdy dzieci wracają ze szkoły, w domu jest już Gość.
Pospiesznie zrzucają z ramion tornistry, nie będą im potrzebne przez kilka najbliższych dni – zaczęły się ferie świąteczne.
Ten rok był trudny: tata dzieci stracił pracę, mama musiała wziąć nadgodziny i teraz rzadko bywa w domu, no i zmarła babcia. Dlatego tak bardzo chcą spędzić te święta razem, żeby wszystkim było miło i bezpiecznie. Będzie więc tradycyjnie i niczego podczas tych świąt nie zabraknie. Mama mówi, że tradycja jest dobra i że można się w niej schronić, kiedy jest ciężko. Że jest jak gniazdo. Dlatego dzieci już kilka dni temu starannie ubrały choinkę. A teraz tato siedzi w kuchni przy stole i mieli mak na makowce. Na gazie pyka kiszona kapusta – będzie z niej pyszny świąteczny bigos. W domu unosi się już jedyny, niepowtarzalny zapach świąt Bożego Narodzenia.
No i jest jeszcze w łazience ten Gość.
Dzieci pochylają się nad wanną z fascynacją i ciekawością. Pływa w niej wielka ryba. Ma połyskliwą ciemną skórę w jaśniejsze cętki, duże płetwy i dwoje wypukłych oczu, którymi spod wody patrzy na ludzi. Właściwie nikt się nie zastanawia, co on tu robi w tej wannie, w mieście, w środku zimy; skąd się tu wziął. Bo też i żadna to tajemnica – mama przyniosła go w siatce ze sklepu i na wpół żywego od razu wpuściła do wanny. Zajmą się nim w Wigilię.
Tymczasem jednak dziwnie się śpi, kiedy w wannie jest Gość. Ten jego podwodny wzrok. Wszyscy myślą o nim. W nocy przewracają się z boku na bok.
Następnego dnia jest wiele pracy. Trzeba jeszcze przyrządzić ostatnie potrawy, zrobić ostatnie zakupy, zapakować prezenty (Ojej, zabrakło papieru do pakowania!). Zaaferowani wpadają teraz do łazienki tylko na chwilę i nawet nie patrzą na Gościa w wannie. A i on jest jakoś bardziej niemrawy, właściwie się nie rusza. Dolewają mu więc trochę świeżej wody i pędzą dalej.
W nocy ojciec natyka się w łazience na córkę, która siedzi przy wannie i patrzy na Gościa; palcem porusza delikatnie wodę wokół niego, jakby go głaskała. Ojciec bierze dziecko na ręce i kładzie do łóżka.
I oto już Wigilia rano. Najpierw drzwi do kuchni zamknięte i słychać szepty rodziców. Mama pójdzie z dziećmi na sanki. Długo ubierają się w przedpokoju, te wszystkie szaliki i czapki, i jeszcze sanki z piwnicy. Ich głosy cichną na dole.
Mężczyzna zostaje sam i dzielnie rusza do łazienki. Stara się w ogóle nie patrzeć, zamyka oczy – wszystkiemu winne będą ręce. Ale ręce są słabe i niezdarne. Karp walczy; kto by pomyślał, że zostało mu jeszcze tyle siły. Mężczyźnie udaje się wyjąć go z wody, ale on wyrywa się i spada na podłogę. Teraz leży tam i łypie okiem na człowieka. Tamten próbuje go na powrót włożyć do wanny i po kilku próbach wreszcie mu się to udaje. Mężczyzna oddycha z ulgą. Karp ledwie żyje.
Kiedy kobieta wraca z dziećmi jest wściekła na męża. Co z ciebie za mężczyzna! Teraz to on zamyka się z dziećmi w pokoju i głośno oglądają telewizję, a ona wchodzi do łazienki. Zza drzwi dochodzą dziwne gwałtowne odgłosy i przekleństwa; lepiej ich nie słyszeć. W końcu i ona wychodzi pokonana.
Sprawę załatwia Pan Zygmunt, sąsiad z dołu. Zjawia się z młotkiem w dłoni i z wielkim nożem.
A teraz wreszcie Święta. Palą się świece, choinka świeci kolorowo i ten jedyny w świecie zapach, który wypełnia cały dom.
Na stole jest dwanaście potraw, zgodnie z tradycją, wśród nich karp w galarecie. Jest też dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa, który nigdy nie przyjdzie. Nigdy nie przychodzi.
Siedzą ze spuszczonymi głowami, za chwilę zaczną dzielić się opłatkiem. Bóg się rodzi!
GOŚĆ. Olga Tokarczuk
Strasznie smutne…
Publicznosc moze sie wykazac w czasie przepedu - co prawda chednych jest najwyzej kikuset - jak w Pamplonie - ale i byki wypedzone na nieznana im twarda, sliska ulice oglupiale, majace problemy z utrzymaniem rownowagi potrafia nawet przy odrobinie szczescia zabic. Rzadko, bo taki przped to najwyzej poltorej minuty, a byk nie potrafi walczyc z wiecej niz jednym przeciwnikiem jednoczesnie.
To brzmi wrecz jak nowa definicja debilizmu.Godne urzednikow UE.
Duże firmy lubią przeszkody dla biznesu, bo one sobie poradzą z tymi przeszkodami, natomiast dla małych firm szklany sufit nawarstwia się coraz bardziej.
Ale to akurat w Kanadzie.
W Hiszpanii w zasadzie z rybami to problemu nie ma, inne zwierze uznane za gospodarcze mozesz zabic, ale jesli zrobisz to niehumanitarnie podkablowac moga. Psy, koty i inne maskotki do zwierzat rzeznych sie nie zaliczaja.
Stoiska rybne na targach duze nie sa, ale rybe jesli jeszcze zyje (transport jest w skrzynkach z lodem) ubija humanitarnie i sprawia wg zyczenia. Jedyna licencja to sanitarna.
A za wprowadzenie miesa bez atetestu (nawet z ubioju gospodarczego) groza wysokie grzywny. Ale zbadanie przez weterynarza to kilkanascie euro, wiec nikt nie ryzykuje.
Wiekszym ryzykiem sa przetwornie - przykladem tego ostatnia fala zatruc listeria w Andaluzji, z ofiarami smiertelnymi niestety, wlasciciel tego syfu swiat przez co najmniej 5 lat bedzie widzial w kratke, bo tyle jest minimum odsiadki.
A jak dla mnie to w ogóle sorzedaż żywych lub swieżych, w sensie zabijanych na miejscu, ryb, powinna być nielegalna. (Moze poza rybkami hodowanymi jako zwierzatka domowe)
Btw Tokarczuk napisała kiedys opowiadanie o karpiu, pt. “Gość”, polecam dla miłośników kupowania zywych lub świeżo zabitych “na dziko” karpi.
A w ogóle to jedzenie ryby na Wigilii to strasznie obrzydliwa tradycja.
O, właśnie to samo podrzuciłam
Nie mogę pojąć dlaczego akurat JEDEN-JEDYNY KARP jest TAK maltretowany
i to z łaskawym przyzwoleniem ogółu.
Osobiście od lat karpia nie jadam =PROTESTUJĘ!
/Chociaż czasem jakiejś rybki wędzonej,marynowanej czy z puszki skosztuję/