Witam. W mediach pcha nam się do głów, że człowiek powinien się rozwijać, ale po co? Nie wystarczy po prostu żyć i być szczęśliwym? Moim zdaniem może chodzić o dwie opcje. Otóż w rozwoju chodzi tak naprawdę o interes państw i wielkich korporacji, że niby ludzie rozwinięci mają więcej pracować, zarabiać i wydawać więcej pieniędzy.
Druga opcja, być może u Was w wielkich miastach rozwój, a tak naprawdę bogacenie się, to praktycznie przymus a nie tylko opcja dla ambitnych. Już kiedyś pisałem, że paradoksalnie więcej dłużników mieszka w bogatych rejonach kraju. Czyli być może faktycznie kto nie idzie naprzód, ten się cofa. W wielkim bogatym mieście nie ma czegoś takiego jak stanie w miejscu, bo może to się skończyć długami, eksmisją i innymi problemami. W dużych miastach ludzie rozwijający się zawyżają lokalną inflację całemu otoczeniu, a nie tylko sobie samym, więc rośnie rozwarstwienie społeczne. W dużych miastach ceny są wyższe, więcej wydatków, więcej presji społecznej na nadmierny konsumpcjonizm, a przede wszystkim więcej opłat stałych, chociażby czynsz.
Komu rozwój człowieka jest potrzebny bardziej: człowiekowi czy państwom i wielkim korporacjom? A może to zależy od miejsca zamieszkania?
Rozwijać się trzeba nie tylko dla siebie i swojego sukcesu. Jak sam piszesz - życie jest coraz bardziej wymagające. Wszystko drożeje. Trzeba się dostosować by móc żyć na poziomie.
Nasz rozwój sprzyja też wielkim korporacjom którym przecież zależy na coraz lepiej wykwalifikowanych kadrach. Mądrzy ludzie pracują wtedy na marzenia rosnącego w siłę pracodawcy. I wszyscy chyba są szczęśliwi. Pracownik bo więcej zarobi dzięki czemu ma szansę na lepsze życie oraz jego szef. Bo też więcej zarobi dzięki wydajnej załodze.
Zalezy od czlowieka.
A rosliny tez sie rozwijaja. Ekonomiczna teoria nieustajacego rozwoju juz dawno zostala uznana za kolejna utopie, przyjdzie kryzys i wyrowna…
Ja to widzę tak, że większość biznesów jest oparta na marketingu. Bez niego spora część towarów i usług byłaby okazała się niepotrzebna lub potrzebna w mniejszych ilościach. Tak więc czy warto męczyć się z coraz większą ilością nauki i pracy tylko po to, żeby zaspokajać wmówione nam potrzeby? A co na to nasze zdrowie i środowisko?
Wychodzę z założenia, że jeśli dawniej ludzie byli szczęśliwi, mając mniej towarów i usług, to teraz też mogliby być szczęśliwi, a nawet bardziej. Dawniej ludzie musieli pracować dużo, bo nie było maszyn i technologii oszczędnościowych (np. LED-y), a dzisiaj ludzie muszą pracować dużo, bo się dają naciągać na marketing i jeszcze sami sobie zawyżają inflację i tak zwany wyścig szczurów.
Ciekawe pytanie… Postulat samodoskonalenia jestwpisany w ludzką filozofię od zarania. Poza tym człowiek jest ciekawski i wszędobylski, zachłanny: wciąż chce dalej, więcej, lepiej, bardziej… Czasem coś dzieje się przypadkiem i ludzkość rozwija się mimochodem A teraz? Nooo wszystko dzieje się bardzo szybko. Trzeba się wciąż uczyć żeby nie zostać w tyle za rozwijającą się technologią. Trzeba być elastycznym, żeby być w stanie nadążać za zmieniającym się rynkiem pracy… Wiedzy przybywa w szybki tempie i staje się coraz bardziej specjalistyczna… Ludzie mają też swoje prywatne dziedziny w których chcą być lepsi, nad którymi chcą pracować. Odpowiedzią na te wszystkie ogólnospołeczne i prywatne potrzeby jest cały wielki rynek usług edukacyjnych i szkoleniowych, który jednocześnie przeznacza grubą kasę na reklamę, która ma nas przekonać, że warto wiedzieć jeszcze więcej i jeszcze więcej w sobie poprawiać i ulepszyć. Czasem też wcale nie chodzi o wiedzę i umiejętności a tylko o odpowiednią kwotę wydaną na certyfikat, który ma to wszystko “potwierdzać”. Minimaliści postulują żeby przystopować z rozwojem, z zachłannością na bodźce i przeżycia: jednak żeby poczuć nadmiar i przesyt trzeba najpierw coś wiedzieć, coś robić i coś przeżyć… Wiem, że nic nie wiem bierze się z próby ogarnięcia świata i zrozumienia że wszystkich wątków tego uniwersum połapać się nie da. Może warto skupić się na doglądaniu własnego małego ogródka?