W domu rodzinnym lubiliśmy grać w karty (brydż, remik bez jokerów, kierki) w czasie wolnym od pracy zawodowej. Lubiliśmy takie nasze spędzanie czasu. Nie musieliśmy chodzić na balangi, popijawy. Żyliśmy spokojnie, grzecznie, tanio, przyjemnie.
Tylko nie było przyjemnie, gdy nasza mama wracała napracowana ze swego sklepu. Nasze gry w karty działały na nią jak czerwona płachta na byka. Nas grających była większość, ale ona znała czuły punkt naszego taty (że nie dostanie w nocy wsuwów międzynożnych), więc on wysiadał, i było po grach i przyjemnościach.
Mogłem się na takich rodziców wściekać, ale nic nie mogłem poradzić, poza opuszczeniem takiego domu i zorganizowaniem własnego w świecie, który mi się bardzo nie podobał. Musiałem go zgłębić przy pomocy najmądrzejszych książek, dlaczego jest taki nieodpowiedni.
No i popatrzcie. Gdyby nie ta moja mama awanturnica, prawdopodobnie przegrałbym życie w karty, a tak to nabrałem bardzo wysokiej świadomości, może największej wśród ludzi, bo łepetynkę miałem zawsze nie od parady.