Pomyślałem że dzisiaj po prostu wpuszcze tutaj na chwilę to,co akurat u mnie leci.
Eric Burdon,filar The Animals…Jednoosobowa historia rocka.50 lat temu nagrał kilka fascynujących albumów z grupą War…
Temat nie do wyczerpania…
A ja sączę Kronenburga przy płycie z 2006 roku…
Pamiętam jakby to było wczoraj,gdy kolega przyniósł to w nasz tradycyjny piątek,przeznaczony na darta…Co tu dużo gadać…Porwało ludzi!
Choć z tej ekipy akurat,troje juz nie żyje,jakoś mi to doznań nie burzy.Eric był i pozostał wielki!
Blues na mnie dziala w sposob, ze nie zawsze chce tego słuchać.
Animals to lans Dom wschodzacego slonca. Ale jak sie okazuje niekoniecznie.
Dom…to tylko przypadek.Jak sen Keitha Richardsa który przyniósł Stonesom…Satisfaction.
Tutaj mamy niechciany bo za dlugi,numer [ponad 4 min.] na singla w którego powodzenie nikt nie wierzył.Poza tym,trudno to nazwać tak do końca,bluesem…
Jedno sie w przypadku Erica,nie zmieniło.
Blues i soul,ręka w rękę,stanowią podstawe jego śpiewu.
Soul? Blisko mu do fado i flamenco.
Ale to na moje ucho.
Czysto muzycznie,jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
Ale jeśli chodzi o filozofię,lokalny sznyt,podejście do muzyki…Tak.
Jako sygnal wywolawczy mam kawalek japonskiej muzyki koto czyli na tyle innej, ze jak mi to zagra w torebce na ludzi dziala jako nieznane, alarm jakis?
No fajnie…W sam raz pod ten temat
I to jest muzyka!
Drugi raz słucham…, zajebiste…
A za niedługo Iga.