Gary Wright.
Wokalista,kompozytor i producent.Grający na instrumentach klawiszowych.
Dzisiaj postać kompletnie nieznana,nawet w środowisku muzyków…
Takie czasy…
Gary kiedyś był podporą brytyjskiej formacji Spooky Tooth,w której wraz z Mikiem Harrisonem,współtworzył wiekszość hard i prog rockowego repertuaru.
Kontrowersyjny krytyk Robert Christgau napisał o nich:
“Something between Iron Zeppelin and Led Butterfly” I faktycznie,ta zabawa nazwami zespołów z epoki,mówi więcej o stylu grupy niż niejedno"spawozdanie" z kolejnej płyty…
Gary,od połowy lat 70-tych,rozpoczął solową karierę.nagrywając kolejne płyty w innym stylu.Niby jest to wciąż rock ale o jakimś osobliwym,romantycznym obliczu.Oczywiście z elektroniczna baterią instrumentów klawiszowych na czele…
Cytowany fragment dosyć dobrze obrazuje ówczesne poszukiwania Wrighta.Album z 1977 roku,nosił tytuł The Light Of Smiles" i był chyba pierwszym na którym pojawiły sie typowe,amerykańskie akcenty soul rockowe [ I’m Alright].W tamtych latach,był to jednak kierunek ryzykowny i faktycznie,wielkiej kariery Gary Wright nie zrobił,stając sie jednym z bardzo wielu muzyków których wspólnym mianownikiem było brzmienie zwane niekiedy"radio California".
Muszę przyznać jednak że wciąż bardzo lubię sposób śpiewania Wrighta.Niby brak wielkiego głosu a przecież słychać wyraznie że całe pokolenia mogłyby sie od niego uczyć.Choćby dystyngowanego panowania nad melodią i tego co sam nazywam szacunkiem dla kompozycji.
Cenię jego albumy wyżej niż krytyka.Nie kazdy ma być Lennonem czy Presleyem ale takie radio,pełne ciekawych i zmieniających się brzmień wyrastających z rockowego korzenia,bardzo by się dzisiaj przydało.
Niestety,dopiero dzisiaj mam wolne i nic nie dało sie zrobić w maju.Głównie dlatego że mam urlop niemal przez 3/4 czerwca…
Spectral Mornings…Moja absolutnie ulubiona jego płyta!
Ta dziewczyna przypomina Steve Howe’a
Ha, ha, to nie dziewczyna. Zresztą to starszy koncert z 2011 roku.
A w tym secie było też 9 utworów z “The Lamb…”, “Supper’s Ready” i oczywiście “Firth of Fifth” na bis.
Nie pamietam ale to byl czas narastania mojego konfliktu z polskim landlordem.Dluga i mało muzyczna historia.Na szczęście dzisiaj moge patrzec na to jak na szkolne czasy…Tyle że bez specjalnego sentymentu.
Mam pierwsze 4 plyty Hacketta,plus bajeczną Bay Of Kings.I to mi na razie wystarcza.
Masz tę przewagę że możesz się zawsze powołać na owe radia które mijałeś w swej pracy…
Ja musialem sie wszystkiego doszukiwać i "wierzyć"przekaznikom.
To kosztowało wiele lat.
Dzisiaj widzę że to ponad pół życia gdy z wielką symaptią patrzę na encyklopedię Guinessa,bez której nie byłoby kiedyś tego rysu wiedzy i sympatii,WTAJEMNICZENIA.
Oczywiście,to tylko dodatek do Programu 3,polskiego radia,od którego wszystko się zaczynało.
Przypadkowo czy programowo [nagrywanie]…To już nie jest dzisiaj takie ważne
Tu jeszcze wspomniana kompozycja,"Dream Weaver"z 1975 roku.Chyba najmniej ciekawa z całej płyty ale jako singiel cieszyła sie dosyć sporą popularnością.
To ja tak trochę przekornie, ech…
Garry Wright powiadasz? A ja rzucam Barry White!
Jak mawiał Niedźwiedź z radiowej trójki - POSŁUCHAJTA BARRY ŁAJTA! Barry White
Akurat to jest kanon z repertuaru Billy Joela,z albumu The Stranger.
Ale są takie numery White’a które bardzo lubiłem.
Let The Music Play,przede wszystkim!