W moim kinie..."Rzecz o moich smutnych dziwkach" reż.Henning Carlsen

Ten nieco szalony i czasem dyskusyjny scenariusz ,oparty został o opowiadanie G.G.Marqueza…W pierwszej chwili,pomyślałem że to charakterystyczny rodzaj prowokacji…Ale Marquez i takie tanie chwyty???Wykluczone.
Nie,nie czytałem.
Mam jedynie film.
I o tym filmie słów kilka.
“Gdzieś na Karaibach,rok 1960”.Tyle wstęp.
Dziadek-dziennikarz,właśnie wchodzi w swe 90-te urodziny.I z tej okazji,chce spełnić swe pradawne marzenie o nocy z nastoletnią dziewicą…Aby to zaaranżować,dzwoni po 20-letniej przerwie,do starej znajomej,burdelmamy [w tej roli swietna,nieco groteskowa,Geraldine Chaplin].A ona,lekko zdziwiona,jednak w temacie,aranżuje owo spotkanie…
I tu zaczyna sie film…
Nostalgiczna opowieść o życiu,potwornie przeciętnego [z twarzy podobnego zupełnie do nikogo] dziennikarza,odbierającego doniesienia ze świata i oddającego owe dziełka do miejscowej prasy…Jest aura z filmów Tornatore?No,może faktycznie trochę…Ale Karaiby to jednak nie Italia.Tylko te czarne wlosy,pot na skórze,nieco duszna atmosfera tak sycylijskich jak i karaibskich wiosek/miasteczek.I te dosyć trudne chyba do zniesienia sytuacje gdy wszyscy znają wszystkich…
Za to sceny z burdelu,wręcz rozładować potrafią owo napięcie seksualne z jakim w przypadku głównego bohatera,mamy od początku.
Autor/narrator wspomina je z sympatią choć oko kamery ich nie oszczedza.I to jest chyba fajne,wiarygodne rozwiązanie!
A seks trwa w ludziach przez całe życie i to właśnie wtedy gdy na całym świecie,gorsety są wiązane coraz ciaśniej…
Historia ledwie jednak,przemyka przez ekran.I wojna i parę przepychanek ale o drugiej już ani słowa…
I być może to jest wyjście.Film jest bowiem,o czymś zdecydowanie innym.
O smutku przemijania,o poszukiwaniu miłości,spełnienia a nawet o tym malutkim miejscu na ziemi które każdy chciałby mieć.I smutno,i groteskowo…
Ale i jakoś optymistycznie.
Treści tradycyjnie nie dopowiem bo tak się nie robi.Ale kto wie czy nie warto nawet troche te filmową historię,spróbować przyłożyć do swego szablonu…Przecież nie o burdel tu chodzi…
Kamera spokojnie pokazuje nam mysli i sceny z życia, jakie przewiają sie ludziom dojrzałym przed oczami, lub tylko w umyśle.Taki collage,troche jak w filmie właśnie.A troche jak we śnie.
Fajny film,słoneczni ludzie…U nas byłyby już z tego powodu wojny lub bójki.Zostawmy to.
Bo jest w tej filmowej dekadencji coć frapującego.
Nie wiem kiedy ale jeszcze do tego wrócę.Do 90-tych urodzin,mam czas. :wink:

1 polubienie

Sam tytuł już zapowiada, że może to być intersujący film … :wink:

1 polubienie

Wręcz fascynujący.O innym życiu.Jakimś takim,nie naszym.To chyba sztuka zrobić film który dzieje sie w 10% w burdelu a człowiek czuje sie raczej jak malarz lub pisarz a nie klient.
Ale do tego chyba trzeba po prostu albo rozumieć wymyślonego bohatera albo samemu,bardzo kochać życie.

1 polubienie

Filmu nie widziałem ale przeczytałem tę książkę. Rzecz o “nieco” spóźnionej szalonej młodzieńczej miłości leciwego człowieka napisanej dość ciekawie. Nie moje to literackie rejony ale obiektywnie przyznać muszę, że to dobra książka i wydaje mi się, iż i tłumacz nieźle się postarał. Książkę znalazłem u koleżanki mojej córki w roku 2010 lub 2011 kiedy byłem w Polsce na urlopie. Skłoniła mnie do refleksji o przemijaniu życia, dochodziłem wszakże do 60. Przeczytanie tej elegii nie było dla mnie stratą czasu z jednej strony ale z drugiej tyłka mi to nie urwało. O decyzji przeczytania tego przekonało mnie nazwisko autora, noblisty wszakże. Czytałem już wcześniej jego “Sto lat samotności” i “Miłość w czasie zarazy”.

1 polubienie

Bo to właśnie na tym troche polega.Na skłonieniu do refleksji…Ileż to razy życie przelatuje ludziom miedzy palcami,niczym strumień wody…Tutaj bohater zdążył jeszcze coś zrozumieć i spotkała go za to nagroda.
O aktorskim polu do popisu,już nawet nie wspominam.
I tak…To MÓJ rodzaj kina.Utrwalony na zawsze przez Giuseppe Tornatore,Vittorio De Sice czy Felliniego.To mistrzowie którzy gdyby nawet krecili rzeczywistość z ukrytej kamery,kręciliby arcydzieła.
Tu nie ma np. Moniki Belucci czy Marii Grazii Cucinotty.Nie ma gwiazd w stylu Phillipe’a Noireta czy Mastroianiego.Kobiety w większości przypominają monstra Felliniego ale ten świat egzotycznej prowincji,tylko nieznacznie sie zmieniał prze ostatnich 150 lat [a film konczy sie w 1960 roku].I mimo to, człowiek czuje fascynację a nawet sympatię,o czym wspomniałem wyżej.Z naszej sfery chyba najlepiej wychodziło to zawsze Czechom ale i tak,pozostaje to rzadkościa i to coraz większą bo współczesne kino ze swą kompletną pustką obyczajowo intelektualną,niczego ani nie doda,ani nie zmieni.

1 polubienie