Nie. Ja byłam kochana za bardzo, a to też źle…
Uświadomiłem sobie, że, gdyby dziś żyła moja babcia, miałaby 151 lat!
Urodziła się 6 lat po upadku powstania styczniowego. Zmarła w 1966. Miałem wtedy 14 lat, ona 97. Od swego urodzenia byłem jej oczkiem w głowie. Odeszła 5 dni po moich urodzinach - 10 lipca w sobotę o 9, karmiąc kury. Po prostu, położyła się wśród tych kurek i zasnęła. Nigdy nie skarżyła się na żadne dolegliwości. Wszystkie jej dzieci, a miała ich 6, też już nie żyją. Kilku wnuków również już po tamtej stronie. Wszystko przemija…
Na temat babci ze strony mamy mogę tylko dobrze.
Dożyła prawie 90. 60 lat temu kiedy zmarła to było dużo. Malutka, cicha, snuła się zawsze w chustce na głowie. Do końca pomagała synowej w domu. Ciągle coś robiła. Kochała nas wnuków, skromnie wspomagała w tamtej biedzie. To jajko cichcem kurze (i synowej) podprowadzone wsunęła do ręki (a to nie było w tamtych czasach mało), to kilka złociszy z bardzo skromniutkiej renty. Jak cicho żyła tak cichutko odeszła.
Matka ojca mieszkała gdzie indziej i to była zupełnie inna osoba.