Z koncertowych"uświęceń"

Fleetwood Mac z 1982 roku,z Los Angeles…
To nie byl dobry dla nich czas…Album"Mirage" a i wcześniejszy,“Tusk” to raczej niepowodzenia.Daleki jestem od krytyki a’la brytyjskie gazety ale bylo slychac ze to nie jest ich najlepszy czas…
Co innego koncerty.
Ten w L.A. brzmi średnio ale wszystko wynagradza"power" wśród muzyków.Wystarczy popatrzeć…
Lindsey upozowany na jakiegoś bohatera faulknerowskiej powieści,rozegrał swoją partie,swoje solo wręcz idealnie.Coś dla wielbicieli rockowej gitary wzbogaconej o inteligencje tamtych lat…
U nas wtedy,zapalalo sie zapalniczki i to łączyło…Oni tego nie znali ale bycie"in the name of music"było wlasciwie takie samo.
ZRÓB GŁOŚNIEJ!

2 polubienia

Lubię tę grupę. Bardziej słuchałem ich pod koniec lat 70. ale i później ich muzyka dobiegała do mnie.

2 polubienia

Wlasciwie nigdy nie zeszli poniżej pewnego poziomu.Z dziewczynami lub bez nich…Z Peterem Greenem lub potem…
Oni byli jak Stonesi.Gwarancja.

2 polubienia

We wszystkich dziedzinach, mistrzów poznaje się po tym, że nie schodzą poniżej pewnego poziomu.

2 polubienia

Tak.Mozna miec słabszy dzień,mozna coś przeskrobać lub pomylic sie co do czlowieka lub wykonawcy ideii ale to wszystko jest"ludzkie".I z klasa pozostaje ten kto sie przyzna,nagra potem lepiej lub napisze inaczej…

2 polubienia

W sporcie jest podobnie.

1 polubienie

Sorki, że zmieniam temat, ale już wiem, co za za niedługo robić będę. Otóż, jadę do lasu z wnukiem na borówki. A potem idziemy na lody. :grinning:

A, następnie tv i święto sportu.

1 polubienie

Fleetwood Mac to jednak przypadek wyjatkowy.Ich istnienie to czas niewiele krotszy od Stonesow.Ale przede wszystkim,podniesc sie po odejsciu takiego mistrza jak Peter Green,na nowo zdefiniowac swoj styl i jeszcze nagrac taki album jak Rumours,jeden z bestsellerow wszechczasow…
Potem kilka slabszych [ale nie slabych!] plyt by znowu zablysnac kapitalnym albumem,“Tango In The night”…
To wlasciwie niekonczaca sie historia…