Pink Floyd wygrali ostatnią wielką bitwe przemijającej dekady…Byliśmy w Polsce chyba szczególnie,zdezorientowani…Co tez sie w tym świecie wyprawiało???
EL&P bankrutują,Pink Floyd w stanie wojny domowej,po King Crimson juz tylko wspomnienie…Marek Gaszyński pisze na łamach"Panoramy Północy",artykul,“Czy to juz koniec hard rocka?”…Glam rock padl pare lat wcześniej…
I tylko Genesis zdawali sie nic na tym zgiełku nie tracić…Inni…Wiecej solowych projektow niz wskrzeszania dawnej świetnosci…
Kiedy Pink Floyd nagrali nieco wczesniej album “Animals”,brytyjska prasa szydzila,piszac w charakterystyczny dla siebie sposób"Punk Floyd".
Punk byl wszedzie,new romantic jeszcze sie nie wykrystalizowal a my…spokojnie sluchalismy Alan Parsons Project,Supertramp i innych pokojowo do świata nastawionych.Np. ciut wczesniej cudowny album Angels Station ,weterana Manfreda Manna szedl reka w reke z debiutem Dire Straits na wszystkich niemal imprezach…
The Wall powinno jako “bombastyczne dzielo”,ponieść kleskę.Niczym Works tria Emerson Lake And Palmer.Wszystkie znaki na niebie tak wskazywały…Na szczescie stalo sie inaczej.
Pink Floyd,na ówczas prawdziwi Szuani Rocka przez duże"R",pokazali klase,jednocząc sie wlasciwie po raz ostatni,wokół dzieła Rogera Watersa.To co dzialo sie wtedy w grupie,jak i poza nią,jest tematem na inną dyskusje.Dzsiaj po prostu posluchajmy muzyki!
A jest czego sluchać.Wtedy…juz na poczatku grudnia,gromadzilismy sie w mieszkaniach byt sluchac z niemal nabożną czcią.Mam kilkanascie malych zdjec z takiej imprezy.A potem te dyskusja ktore pozwalały jakże czesto,witac “bramy świtu”…
Poprzednie nagranie,z niewiadomych przyczyn,zilustrowane zostalo obrazkiem kojarzącym sie z Dark Side Of The Moon.YT nie zawsze na poziomie…
Tu jednak wszystko jest ok.
Jak zwykle ciekawie piszesz, ale sorry, ja do fanów Floydów się nie zaliczam.
No przeciez masz prawo:))
I ja calej dyskografi nie przełykam.Ale jest kilka takich pozycji bez ktorych moje zycie byłoby zupelnie inne.
Atomowe serce matki?
Tak!
To obok Dark Side…jest dla mnie nieskończonym żródłem doznań,o ktorych nawet nie odważe sie pisać.
Jedna z kilku plyt ktore towarzyszą mi przez cale niemal,zycie…
Edit…
W dniu smierci ojca,sluchalem tylko tego i nie sluchalem nikogo.I tak mi zostalo na kilka dobrych tygodni.Świat bardzo mi przeszkadzal.Oprócz muzyki.
Melomanem jak wiesz nie jestem. The Wall kojarzy mi się z konkretnym motywem muzycznym którego w tym co proponujesz nie słyszę. Kojarzy mi się również z filmem animowanym z tym motywem w tle muzycznym, który oglądałem ok. roku 81 na nieformalnym, jakby tajnym pokazie.
Oczywiście ten. Te maszerujące zagony młotków. Ten otaczający zewsząd mur.
Taak…
Tez słuchaliśmy tego z namaszczeniem przez cały wieczór z kolega, który miał doskonały jak no owe lata sprzęt - podrasowany magnetofon szpulowy ZK240 i wzmacniacz Radmor. Juz pierwsze takty zrobiły na mnie wrażenie! Potem były wieczory przepisywania tekstów utworów do specjalnego zeszytu, żeby rozgryźć o co chodzi w tym albumie koncepcyjnym, na szczęście Kaczkowski wszystko dokładnie objaśniał prezentując album w Trójce.
Dokladnie tak!Zgadza sie.To jeszcze czasy przed Beksinskim…
Radmor…Jak ja dawno nie slyszałem tego słowa…
Pamiętam, dumny byłem gdy nauczyłem się (sam ze słuchu) zagrać na gitarze partię z utworu “Is There Anybody Out There?”
Wlasnie koncze pierwszą płytę…
Ja nie umiem grac [z wlasnej winy…] ale jakies pochody basowe Johna Paula Jonesa,kiedys opanowalem w mig,pod okiem kolegi…
Jaki to byl…“narkotyk”?!
Chcialem wiecej i wiecej ale…Nastepnego dnia mialem mecz…I tak zawsze…Jedno wypieralo drugie…
Grzech nie znać
Polajkowałem, a teraz słucham…
Dzisiaj mialem"wolna chate" i przesluchalem caly album wyjatkowo glosno Misterna robota!
Eeh…, te wolne chaty…, w czasach swobody kawalerskiej, dla wielu, to był problem…, czasem i ja go miewałem…