To był pryszcz. Granie w karty na lekcjach zdarzało się, ale to były epizody. Jak już grali, to po cichu, by ich nie nakryto. Teraz wręcz przeciwnie. Wyścigi - kto bardziej postawi się nauczycielow.i. A klasa kibicuje!, Klasie to się podoba, bo część lekcji mionie na zaprowadzenie porządku, byle do dzwonka. Najbardziej tracą ci, którzy chcieliby się uczyć, ale oni są wyzywani, spychani na margines, pomijani w zabawach, nieraz wręcz piętnowani.
Trochę przejaskrawiam, u mnie takie sytuacje są niemożliwe, ale mogę sypać przypadkami…
Podam Ci przykład. Koleżanka, germanistka w poznańskiej SP: wchodzi na lekcje, a tam rozgardiasz, próbuje go opanować i słyszy - a my dziś nie chcemy mieć lekcji. W dalszym ciągu próbuje uspokoić klasę i widzi, że uczniowie wstają, jak na komendę odwracają stoliki, krzesła do góry nogami i odkręcają śruby. Do dzwonka rozkręcili prawie wszystkie. Zmęczeni usiedli na nich, na podłodze i z tryumfem czekali na dzwonek. A co nam pani zrobi???
Nie takie rzeczy działy się w tej, konkretnej szkole. Ale kuratorium, po wielu interwencjach przyznało, że większość uczniów tej szkoły ma dozór kuratora (dlaczego nauczyciele o tym nie wiedzieli?). Ekstremalne przypadki. Nie można było temu zapobiec, musiało to trwać kilka lat?
…czyli zwykłe chamstwo, brak wychowania i kultury. A tak się dzieje już w przedszkolu, ale tam da się czasem podnieść z pierwszego szoku o ile wyczujesz, czy jest sens te dzieci do czegoś “zmuszać”. Bo może i tak od nich nikt nie wymaga a ty będziesz wrogiem…a że potem w kl.I jest sajgon, bo mało kto umie się zachować…to się powie, że “nauczyciel sobie nie radzi”.
Kiedyś oglądałem wypowiedź naukowca, który twierdzi, że on został naukowcem dzięki temu, że za jego szkolnych czasów on miał po szkole czas wolny, który on przeznaczał na swoje pasje i hobby.
Oczywiście, nie każde dziecko skorzysta na czasie wolnym, ale na tym właśnie polega statystyka, że gdy wielu może, to skorzystają tylko niektórzy, a niektórzy nawet po naszej myśli. Poza tym, czy pchanie na siłę ma zawsze sens?
Poza tym ja mam wielki szacunek do ewolucji, a ewolucja opiera się na różnorodności, więc nie nam oceniać, co inni robią ze swoim wolnym czasem.
Zmorą moich uczniowskich czasów były zadania domowe. A nie było wolnych sobót, wszystkie zaległości robiło się w niedzielę, która była jedynym wolnym dniem w tygodniu. Pamiętam, że w 7 i 8 klasie zadawano po 10 zadań tekstowych z matematyki, dochodziła fizyka, chemia, biologia oraz polski, geografia i historia a na dodatek rosyjski. I ze wszystkiego było zadane. A każda lekcja zaczynała się od sprawdzania, czy jest odrobione. Uczenie się wierszy na pamięć to była norma. Przepytywanie i klasówki nie były zapowiadane, ale niektórzy nauczyciele podawali terminy grubszych sprawdzianów.
Uczniowie dzielili belfrów na tych co dużo zadają, średnio i mało. Nie zadawanie, takie zjawisko nie istniało. Dziennie średnio było po 6 - 7 lekcji.
Do tego w domu trzeba było czasem kleić bryły geometryczne z brystolu, ale robić różne wykresy na brystolowych planszach. Klejenia jakichś modeli i targać to do szkoły.
Do tego obowiązkowe tarcze, sprawdzanie długości włosów u chłopaków itp…
A ja osobiście, miałem do tego czas na sport wyczynowy i szkolny, na czytanie książek i swoje hobby, a i na przebywanie z rówieśnikami i rozrabianie.
Zachodzę teraz w głowę, czy wtedy czas był z gumy? Bo i obowiązki domowe były jak froterowanie podłóg, trzepanie dywanów, zakupy i inne takie…
Co do dyscypliny w szkole, to teraz śmiech pusty ogarnia mnie, jak widzę, co dziś w szkołach się dzieje. Wszak mam wnuka, który chodzi do liceum. On na odrabianie lekcji dziennie poświęca pół godziny i polega to na przepisywanie czegoś tam z netu. Na weekendy nic mu nie zadają. Wracam do dyscypliny szkolnej. Oczywiście, grało się w statki na lekcjach, pisało liściki między sobą, gadało się między sobą o czymś dalece ważniejszym niż temat lekcji, ale wpadki bywały bolesne. Z nauczycielem się nie dyskutowało, chyba, że on tak zarządził. Czy wtedy było lepiej? Nie. Ale było inaczej.
Niektórzy oburzają się na ten pomysł, uważając, że dzieci powinny się uczyć w domu, a nie tylko w szkole. A tymczasem ja właśnie dlatego jestem przeciwko pracom domowym, żeby dzieci miały więcej czasu na naukę. W szkole przecież nie ma czasu i warunków do przeczytania tematu z historii albo nauki wierszyka na pamięć, więc uczniowie powinni mieć na to czas w domu, a nie być zajęci pracami domowymi.
To co piszesz tez forma pracy domowej.
Do tego przydalaby się sieć bibliotek , a w najgorszych przypadkach salek do nauki.
To ostatnie? Miejsce wyposażone w podreczniki i niezbedne lektury gdzie uczniowie mogą przyjść spokojnie przyswajac wiedzę (bo w nie kazdym domu mają ku temu warunki, z różnych powodów)
Zaraz powiesz, ze to utopia? Ja znam taki kraj, gdzie takie nibyczytelnie funkcjonuja i korzysta z tego nie tylko młodzież, ale i dorośli - czlowiek sie uczy cale życie, na roznych kursach, gdzies spokojny kąt do nauki potrzebny.
Doskonalenie lub zmiana profilu zawodowego bywa tu koniecznością.
Nie wszystko jest praktyką.
Jestem za tym, by zadania domowe były, ale malutkie. Takie, by dziecko było je w stanie samo odrobić w czasie w sumie nie dłuższym niż godzinę dziennie. Takie “machnięcie” jednego zadania z matematyki, narysowanie linijki szlaczków lub literek czy nauczenie się pięciu nowych słówek jeszcze nikomu nie zaszkodziło a na odpoczynek, zabawę czy kółko zainteresowań i tak zostanie jeszcze bardzo dużo czasu. Popadanie ze skrajności w skrajność nie jest dobrym pomysłem. Wdrażanie tej odrobiny samodzielności i obowiązkowości żadnemu dziecku nie zaszkodzi.
Teraz można zadać i na 10-30min. w początkowych klasach i oni o to się burzą. Dzieci już zmęczone, a zmęczać, zmuszać i ograniczać nie można, bo i tak są zmęczone dzieci
Nad drugą propozycją jednak pochyliłabym się. Programy szkolne są bardzo obszerne. Gdyby je tak z tego czy owego odrobinę okroić, to sprawiłoby, że może zakres wiedzy dzieciaków byłby ciut skromniejszy ale za to bardziej pewny, utrwalony i nie pomieszany. Lepiej jak się wie ciut mniej a dobrze niż wszystko a po łebkach.
Nie dublować czy wyprzedzac tematow. Przyklad? Jesli uczy sie o jakiejs epoce na historii, to na polskim literature tego okresu wziąć na tapet rownolegle lub nieco pozniej?
Grozny paradoks? Omawianie starozytnosci (Egipt) i lektura Faraona? Teoretycznie się da…
Inna sprawa, ze liscie lektur tez nalezaloby się przyjrzeć.
Bo jak popatrzyłam to część tego dla dzieci internetu? Znajdą streszczenie i czas wolny przeznaczą na Psi patrol albo strzelanie do kosmicznych robotow. Tzw. przeslanie humanistyczne, mające wychowywac dziecko szlag trafi.
Ha ha, ja do dziś pamiętam jak w pierwszej klasie na matematyce było zadanie w którym występowała literka “R”, jakiej jeszcze nie poznaliśmy na języku polskim.
W 1999 r ówczesny min oświaty Mirosław Handke wprowadził tzw. ścieżki edukacyjne - międzyprzedmiotowe. To ten, który z mównicy sejmowej groził nauczycielom, i który w wywiadzie przyznał, że nie wiedział, że n-le tak mało zarabiają; dopiero siostra-nauczycielka go oświeciła. Ale niczego to nie zmieniło. Ścieżki te to też ogromny/osobny temat.
Zlikwidowano je w 2008. A szkoda, bo one właśnie pozwalały/nakazywały nauczycielom tak układać rozkłady materiałów, by łączyć tematykę z historii, literatury i sztuki,
Gdyby ktoś był ciekawy, to można zajrzeć: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ścieżka_edukacyjna