Równo 55 lat temu podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio był polski dzień.
Nasi tytani ringu w tym dniu zdobyli jeden srebrny i trzy złote medale olimpijskie, dominując światowy boks amatorski. Wszystkie 3 złota wydarli bokserom radzieckim, którzy do tej pory uchodzili za niepokonanych.
Japończycy trzy razy z rzędu musieli grać polski hymn. Takie nazwiska, jak Olech, Grudzień, Kulej i Kasprzyk zapisały się złotymi zgłoskami w historii polskiego sportu. Panowie ci dołączyli, do Antkiewicza, Chychły, Paździora, Drogosza, Walaska i Pietrzykowskiego. To polski panteon pięściarski.
Żeby się przebić do finału i stoczyć walkę o złoto każdy z nich musiał wygrać z kilkoma przeciwnikami, kolejno; dzień po dniu. Jak widać, dokonało tego czterech polskich zawodników i to w pięknym stylu. Wszystko pod wodzą geniusza - trenera, pana Feliksa Stamma. Pomagał mu jak zwykle pan Paweł Szydło.
W tę 55 rocznicę pozwolę sobie przypomnieć to co widziałem na własne oczy, mając lat dwanaście. To było jesienią, a już wiosną odbyłem swój pierwszy trening, zauroczony boksem. Ale to nie o mnie jest temat.
Finały rozpoczęły się od wagi muszej i to była walka polsko - włoska. Kategoria do 51 kg,
Nasza mucha; pan Artur Olech skrzyżował rękawice z reprezentantem Italii, który nazywał się Atzori, imienia nie pamiętam.
Od pierwszej minuty walki widać było, że rywalizują dwie najlepsze “muchy” na świecie.
Pojedynek toczył się pod znakiem zaciętej wymiany ciosów przeplatanej całym spektrum kunsztu pięściarskiego w niezwykle szybkim tempie. Piękne zwody, uniki, przejścia, kombinacyjne ataki. Jednym słowem; uczta. Tego dziś w amatorskim boksie nie ma. W zawodowym też nie za wiele. Cała walka była absolutnie na remis, a o wyniku zadecydowało to, że Włosi mieli tylko jednego reprezentanta w finale, a Polacy jeszcze trzech.
Trzech arbitrów dało remis ze wskazaniem na Włocha, a dwóch to samo na Polaka. Prawdę mówiąc, to w świetle walki taki rezultat nie krzywdził nikogo. No i srebro dla pana Artura i Polski. Ale to był dopiero początek polskiego fajerwerku.
Minęły dwie walki i nadszedł czas na wagę lekką. Limit 60 kg. Przeciwnikiem naszego Józefa Grudnia był światowy nr 1 czyli Wilikton Barannikow. Nasz zawodnik już raz z nim walczył, rok wcześniej, w Moskwie i po wyrównanej walce sędziowie dali zwycięstwo Rosjaninowi. Tym razem wątpliwości nie było. Pan Józef rozpoczął koncert lewej prostej, paraliżując każdy atak przeciwnika w zarodku. Ruskowi tylko łeb odskakiwał. Lewa, lewa, lewa i czyściutka prawa. Dwie lewe i…, lewy sierp. Jedna lewa i jeden lewy sierp. Czyściutko i klarownie. Praca nóg u obu; ideał. Tego w dzisiejszym boksie już się nie widzi.
Pan Grudzień z rundy na rundę się rozkręcał i tu już zwycięzca był tylko jeden. A po jednogłośnym werdykcie i bezpośrednio po walce, dekoracja i pierwszy Mazurek Dąbrowskiego w tym dniu.
Jeszcze nie przebrzmiały tony naszego hymnu, a do ringu weszli; pan Jerzy Kulej i Jewgienij Frołow. Limit; 63,5. Niepokonany Frołow zaliczył już wygraną z naszym pięściarzem, trzymając Kuleja przez całą walkę na dystans. I był jedynym, któremu się to udało. Kilka miesięcy wcześniej.
Tym razem pan Feliks Stamm przechytrzył rosyjskiego boksera i jego sztab, każąc Kulejowi w pierwszej rundzie nie atakować,trzymać dystans i czekać na reakcję przeciwnika. Pierwsza runda, zatem była spokojna. Taktyka zdała egzamin, bo już od początku drugiego starcia, na polecenie swego trenera, ruski poszedł do przodu na wymianę i to był błąd. Od razu połucził parę soczystych sierpów od pana Jerzego, aż nim zachwiało. A nasz Jurek już tego nie odpuścił i siedział na nim do końca rundy, waląc na przemian w górę i dół. Frołow ledwo przeżył tę rundę. I tylko dlatego, że naprawdę był pięściarzem światowej klasy. Innego by wynieśli. Ta runda zrobiła swoję i sponiewierany Rosjanin nie był w stanie w ostatniej starciu niczego dokonać. A Kulej go nadal prasował.
Drugie złoto i drugi hymn.
Zaraz po polskim hymnie do ringu weszli; Polak, pan Marian Kasprzyk i Litwin polskiego pochodzenia; Ricardas Tamulis, świetnie, zresztą mówiący po polsku. On też był uznawany bezsprzecznie za króla swej wagi. Limit 67. Ale tego dnia miał pecha. Albowiem, pan Marian był w życiowej formie. Zanim opiszę wydarzenia z ringu, obowiązkowa dygresja. Otóż, na kilka miesięcy przed igrzyskami, Kasprzyk został warunkowo wypuszczony z więzienia. Dostał wyrok, za pobicie milicjanta i jego trzech kolesi. Sprał ich niesamowicie, ale to oni go sprowokowali, a nawet czynnie napadli na niego. A on się bronił. A, jak się bokser broni, to ten atakujący strasznie później żałuje, że zaatakował. Wiem coś o tym.
W każdym razie zrobiła się z tego afera i najlepszy w Polsce półśredni poszedł siedzieć.
Pan Stamm powołując się na wszystkie wpływy, poruszając wszystkie sprężyny wybłagał zwolnienie zawodnika. Sprawa oparła się na najwyższych szczeblach ówczesnej władzy.
Gomułka, który nie czuł sportu, nawet słyszeć początkowo nie chciał o zwolnieniu sportowca, ale dał się przebłagać innym towarzyszom. Marian Kasprzyk dostał warunek, że ma zdobyć złoto, to mu całkiem podarują, a gdy nie zdobędzie, pójdzie z powrotem do kicia. Podaruję sobie opis jego rywalizacji z Leszkiem Drogoszem, który również miał szansę na złoty medal, Polecam film, w którym Olbrychski grał postać opartą na motywach tego, co tu opisuję.pt “Bokser”/
Pan Marian pokonał bez trudu rywali do finału. Pojedynek z Tamulisem rozpoczął bardzo dobrze, atakował z doskoku, zadał kilka bomb, sam unikając ciosów. Niestety, na początku drugiej rundy, źle ułożył dłoń i złamał w lewej ręce kciuk. Mimo narastającego bólu nie zmieniał taktyki, parł sukcesywnie do przodu, wyraźnie zwiększając przewagę.
Podczas przerwy, papa Stamm zauważył, że coś jest nie tak i bokser się przyznał, że trzasnął mu palec. Trener chciał go, wobec tego poddać, ale Kasprzyk mu powiedział, że nie po to tu przyjechał i doszedł do finału, żeby się z byle powodu poddawać. W ostatnim starciu walczył, jakby nigdy nic, choć, jak wspominał, ból go skręcał. Zaserwował rywalowi kilka takich strzałów, że aż Tamulisa odrzucało. Po walce rozcinali rękawicę, by ją zdjąć.
I to był trzeci Mazurek Dąbrowskiego w dalekim Tokio.
Dzień wcześniej, brązowe medale zdobyli, Grzesiak i będący u schyłku kariery Walasek i Pietrzykowski. Niezły ten schyłek kariery, nie nie? W sumie na 10 medali w każdym kolorze, Polacy zdobyli, 7. Na 10 zawodników. Trzy złote, jeden srebrny i trzy brązowe.
Z wymienionych żyje już tylko pan Marian Kasprzyk. Ma ponad 80 lat. Nigdy go nie poznałem osobiście. Tym bardziej, ze on Ziębic, a ja tam na wakacjach bywałem.
Acha, nie wiem,co z panem Grzesiakiem?
Wszyscy pozostali są już tam…