Ludzie chorzy na raka mający zajęte węzły chłonne zawsze mają nadzieję i zawsze umierają.
Dlaczego ludzka nadzieja wciąż pozostaje taka naiwna i nie uczy sie na błędach innych nadziej?
Przecież to logiczne w przypadku chorób nowotworowych. Rak to w lwiej części przypadków wyrok. Tym bardziej tam gdzie są przerzuty.
I dlaczego lekarze kłamią że będzie dobrze skoro każdy co najmniej raz w swoim życiu widział/słyszał czym kończy sie rak i jak wygląda zbrodnicza chemia?
Pytanie zainspirowane znajomą mojego ojca. Kobieta miała 5 cm guza piersi. Obecnie ma zajęte połowę węzłów chłonnych, czeka ją zbrodnicza chemia a ona mimo to wciąż ma nadzieję. A wiadomo przecież że to koniec.
Do czasu. W końcu każdy do każdego dociera, że to game over.
Ale ta nadzieja często przedłuży życie. Gdyby człowiek od razu się poddał, to wykończyłby się szybciej,
Lekarze mówią wprost ile zostało życia, czasami nie pacjentowi ale często rodzinie. Ja bym walczyła, żeby zejść z tego świata z poczuciem, że zrobiłam wszystko co mogłam, a nie czekałam biernie na śmierć. Natomiast jak mam charakter dziełania.
Niekoniecznie koniec.
Dokładnie tydzień temu odbył się pogrzeb w mojej rodzinie.
Zmarła 87 letnia kobieta, która 34 lata temu przeszła operację usunięcia piersi i chemioterapię.
Nie umarła z powodu raka ani koronawirusa.