-
-
- Godz. 17. Wtorek. Godzina W. Zawyły syreny, a po kilku minutach mieszkańcy okupowanej przez Niemców Warszawy usłyszeli strzały, najpierw pojedyncze, później coraz częstsze. Ten dźwięk w różnym natężeniu plus inne odgłosy wojny rozbrzmiewać w uszach warszawiaków będą przez dwa miesiące. Te dwa miesiące zaliczyć można do jednych z najtragiczniejszych w dziejach polskiej historii. Wielkie europejskie miasto zostało zrównane z ziemią. Liczba ofiar ogólnie znana. I tu następuje bolesne pytanie; czy te ofiary i zniszczenie miasta było niezbędne?
-
Występują tu dwa poglądy. Chciałbym podzielić się tym, co o powstaniu wiem, nie narzucając nikomu swojego. Tylko go przedstawię. Otóż, moim zdaniem; oceniając ten zryw, należy wyodrębnić dwie sprawy. Oddzielić ich się nie da, ale osobno ocenić, już można. Jedną jest sens całego powstania, drugą, ci którzy w nim walczyli.
Przebieg samych walk pominę, bo nie o to tu chodzi. Ale postaram się przedstawić sam proces z punktu widzenia polityki, toczącej się wojny i aspektu czysto ludzkiego. Bez szczegółów, ogólnie…
Armia sowiecka docierając na Wisłę, miała za sobą ponad 1000 km bezustannego marszu w boju. I tu, według ustalonych już wcześnie planów, miała zrobić przerwę na dłuższy “oddech”. Sprzęt wszelaki był zużyty do immentu, 90% czołgów wymagało wymiany silników, brakowało paliwa i amunicji, większość armat nie nadawała się do użytku, samoloty wylatały swe godziny, brakowało leków i środków opatrunkowych, ubrania żołnierzy w strzępach. No i uzupełnienia w ludziach. W podobnej sytuacji znajdowały się alianckie wojska na zachodzie Europy i armia niemiecka. Nastąpiło spowolnienie bojowe na wszystkich niemal frontach Europy.
A teraz trochę z polityki. Chciałbym obalić wszelkie mity, że ruskim i aliantom zależało na tym powstaniu. O tym, nawet nikt nie myślał. Sorry, było kilku takich. To pewni członkowie polskiego rządu w Londynie. Najbardziej skłóconego między sobą ze wszystkich rządów uchodźczych jakie były. Znali już decyzje wielkiej trójki odnośnie wyzwolonej Polski i wiedzieli, że powrotu tam nie mają jeśli pierwszy wkroczy Stalin. No to ubrdali sobie,że, jak Warszawa pogoni Niemców, to Stalin się tak przestraszy, że nie będzie chciał robić swojego. I zrobili wszystko, aby powstanie wybuchło. Pominę tu reakcję aliantów. Praktycznie, powstanie zaskoczyło i aliantów, i Stalina, i Hitlera. No i niemieckie siły zbrojne stacjonujące w Warszawie, stąd sukcesy powstańców w pierwszych dniach. Zapewniam, ze nikt, oprócz polskiego rządu, tego powstania nie planował. Oczywiście, niektóry podziemni dowódcy AK nawoływali do zaniechania, znając realia, ale bezskutecznie. Naiwnie liczono, że powstanie wymusi przyspieszenie pomocy alianckiej, mimo, że kilkumilionowa armia sowietów stała kilka km obok. W stanie głębokiej reorganizacji, ale, przecież nie bezbronna całkiem.
Jak na to zareagował Stalin? Śmiechem. I coś tam o durnych polaczkach wspomniał.
A jak Hitler? Wściekł się. Nakazał natychmiastowe wzmocnienie sił wojskowych, co nastąpiło w w ciągu kilku dni. Niemcy mieli dobre informacje, że ruskie czynnie się do tego nie włączą. I zaczęło wyglądać w Warszawie tak, że naprzeciwko świetnie zaopatrzonym i uzbrojonym niemieckim wygom wojennym stanęli amatorzy, których na dodatek było mniej i uzbrojenie, których było wręcz tragicznie słabe.
Prawie połowa powstańców to tzw warszawskie dzieci, a więc młodzież do lat 18. Najmłodsi mieli 10. Młodsze też się trafiały. I nie byli to ludzie typu dzisiejszych bojówek prawicowych, czy napakowanych kiboli. To była młodzież ucząca się na tajnych kompletach, m. in. muzyki, aktorstwa, malarstwa, przyszli pisarze, poeci i aktorzy. A także przyszli lekarze, inżynierowie, młodzież gimnazjalna, również ze szkół podstawowych. Ludzi z innych środowisk też nie brakowało. Byli i geje wśród nich. Przy zwłokach jednego z nich znaleziono list od przyjaciela, w którym było, żeby się nie martwić, gdy zginie, bo po tamtej stronie będzie czekał tylko na niego. Prawdę mówiąc, długo nie czekał.
Te dzieciaki za uzbrojenie miały często, tylko butelki z benzyną i zapałki. Broni powstańcy mieli mało, jeszcze mniej amunicji, o środkach opatrunkowych nie wspomnę, a od rannych zaroiło się od początku. Po kilku dniach walk, dowództwo się pogubiło i straty powiększyły się na skutek błędnych rozkazów. Bywało, że powstańcy pomyłkowo strzelali do siebie, szczególnie nocą.
A jak reagowała ludność cywilna? Początkowo wielki entuzjazm i wsparcie, ale niedługo później wściekłość i nienawiść do walczących powstańców. Nikt nie lubi, gdy mu własny dach na głowę spada, dookoła pożary, a w powietrzu śmigają kule itd…
Do tego też,wśród tych dorosłych powstańców stworzyło się kilka bandyckich grup rabujących, gwałcących i zabijających cywili. Tak, tak, to też miało miejsce.
Niemniej jednak, podziwiać należy tych, którzy podjęli tę walkę, bo oni, naprawdę wierzyli w zwycięstwo, pełni idei, oni chcieli być wolni, oni kochali Polskę, co udowodnili tak, jak do tej pory żadne z nas. Oszukano ich, bazując na nadziejach. Bardzo złudnych, ale nie dla tych, co złożyli tam ofiarę ze swego życia. Mógłbym tu podać bardzo dużo bohaterskich przykładów, było ich tyle, że listę tworzyć musiałbym do wieczora, chyba.
I to, właśnie im, warszawskim dzieciom i starszym walczącym do końca poświęcać musimy pamięć, bo nie wolno nam o nich zapominać. To nie ich wina, tego, co stało skutkiem ich walki.
Odpowiedzialność za tę tragedię i to całkowita, spada na polityczne, polskie kręgi w Londynie. To ci sami, co we wrześniu 39, z dobytkiem wiali przez Zaleszczyki.
I jeszcze słów kilka, żeby coś wyjaśnić, jak to z tą pomocą z zewnątrz było. Najpierw o ruskich. Otóż, w ciągu kilku dniu, zorganizowano z ochotników 2 bataliony w pełni wyposażone, składające się, głównie z Kościuszkowców. Już nie pamiętam, którego dnia powstania, a właściwie nocy, uskuteczniono desant na pontonach i łodziach. Niemcy domyśli się, że tak będzie, przygotowali nad rzekę kilka ukrytych gniazd ckmów i kiedy polscy żołnierze byli na środku rzeki, hitlerowcy otworzyli morderczy ogień, oświetlając flarami teren.
Pontony i łodzie zaczęły tonąć, trupy popłynęły z prądem. Z niedoszłej odsieczy ocalało niecałe 20% stanu osobowego, którym wpław udało się wrócić. Niektórzy ranni. Te próby wznawiano jeszcze dwukrotnie, znałem osobiście człowieka, który brał w tym udział i mi to opowiadał. I dopiero wtedy dowództwo armii wydało rozkaz zabraniający jakiejkolwiek interwencji.
Alianci stacjonowali kilka setek km od miejsc wydarzeń, ale całkiem obojętni nie byli.
Z zachodu przylatywały samoloty. Absolutną nieprawdą jest, że Stalin kazał do nich strzelać. Były tylko 2 zestrzały, oba pomyłkowe i jeden z australijskich pilotów musiał wylądować, bo miał awarię. Na szczęście dla siebie, po ruskiej stronie.
Poza tym, Niemcy zestrzelili kilka alianckich samolotów. Ale największy problem tkwił w tym, iż zdezorientowani lotnicy alianccy, zrzucali byle gdzie i na łapu capu i ponad 80% zrzutów trafiało w niemieckie łapy.
A teraz i ja zestrzelę niektórych tu, bo wbrew opinii, samoloty z czerwoną gwiazdą też dokonywały zrzutów i te były o wiele celniejsze.
To by było na tyle z mojej strony, Celowo uogólniłem, żeby oddać istotę sprawy, a nie jej merytorykę.
Swój pogląd wyraziłem tam, gdzie jest wytłuszczony tekst. Dziękuję za uwagę,