A gołębie nie miały potem kaca?
Nie rozmawiałem z nimi, ale powinny latać jak Messerschmitty , bo i czas i zawartość posiłku pasowały
Kiedyś w Rowach na morzem urządziliśmy sobie dłuższą majówkę. W ośrodku wczasowem. To było jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. Było nas kilkanaście osób, początek 90. Na ranem było totalne rzyganie, bo ktoś kupił, między innemi skrzynkę Vistuli.
Wiecie. ile mew się zleciało? Po krótkiej wizycie tych harmonijnych stworzeń, nie było śladu po rzygach. Skrupulatnie się pożywiły, wykazują swą harmonijną pożyteczność.
Ja prdl, Vistula to prawdziwa gazolina była. Chociaż “Bałtycka” chyba jeszcze gorsza…
Jeszcze się nie wypiło, a już się rzygało…
jedyne podobne odruchy mam przy włoskiej grappa i portugalskiej Sao Dominga “Brandy”. Po tej drugiej kiedyś musiałem wypić pół litra skocza, żeby ten chooooojowy smak z ustnej jamy wytrzebić
O takich wynalazkach, to mnie nawet nie wspominaj. Mnie trzęsą niektóre napoje, co jacyś idioci nazywają je piwami.
Nawet myslalam, ze mi sie radio popsulo…
A kiedy gazdzina wyrzucila wisnie z ktorych robila nalewke to kogut sie upil i, zataczajac sie, pial wieczorem!
To gazda tych harmonijnych wisienek nie spożył? Gdy moja mama robiła śliwowicę, to my z bratem, co do jednej śliweczki…
E tam, w tym czasie gazda ksiazki czytal “na krzyzowce” to skorzystal kogut!!!
Golab to wszystko chyba postrzega jako skodkie harmonijne owoce…
Tos chyba jeszcze nalewki ziolowej na galicyjskiej aguardiente nie probowal. W skali 43 daje 41
Ofiarą “stanu wojennego” się nie czuję. Jedyne co pamiętam z tego dnia to, to że Mama kazała mi iść po mleko do sklepu (niedzielne sklepy wtedy wyglądały jak bufet w “pijalni piwa”) a tam niespodzianka - zabrakło. Później był “Teleranek” (którego zabrakło) i wieczorna radość, że do szkoły nie musimy iść. Pamiętam tylko słowa mojego brata "i z czego się cieszysz? przecież to trzeba będzie “odrobić”.
Pamiętam jeszcze amfibie i czołgi, które pod naszymi oknami “mknęły” na rafinerię. Dreszcz emocji był. Żadnych ofiar z tego czasu nie kojarzę, chociaż moi Rodzice mieli “różnych” znajomych i żaden z nich “ofiarą” nie został. Sentyment wraca do Sylwestra roku wprowadzenia “stanu wojennego”. Wtedy po raz pierwszy wojskowi odprowadzili mnie do domu!
To dosc lagodny mialas przebieg owego dnia
Nie wszystkim sie tak udalo
@ata-ataja tak pamiętam, chociaż wiem, że dla moich Rodziców to nie był łatwy czas. 13-go grudnia wieczorem nasza rodzina powiększyła się raptownie o 2 osoby. Jednym z nich był syn jednego z dyrektorów “rafinerii” a drugim żona milicjanta - obydwie rodziny miały narysowane szubienice na drzwiach chociaż każda z nich z PZPR miała tyle wspólnego co ja teraz z PIS-em. Pamiętam ciasnotę i dyskusje. Mimo to nie rzygam na wspomnienie tamtych czasów.
Pierwsze dni stanu wojennego, to był totalny spokój. Ogólny szok i bezruch. Poza tem śniegu było po pas. Harce rozpczęły się trochę później.
Kombinacje jak radzic sobie w nowych warunkach? Troche ludzi, ktorzy okupacje przetrwalo jescze zylo. Ich doswiadczenie bylo bezcenne. I wielu mowilo, ze to maly pikus, bo w plecy nie strzelaja. I raczej nie strzelali ludzkie paniska, poza kilkoma przpadkami - a przeciez mogli…
Moja sąsiadka wiedziała i wrzeszczala od rana…
Ja to średnio kumałem bo bylem po imprezie ale brak telefonu otrzezwil mnie od razu.
A wieczorem juz zapowiadalo sie nocowanie uciekinierow…
Co dopiero,pare dni temu,wspominalismy…