Czy nie lepiej by było, jakby cała rodzina zginęła z tymi dziećmi pod lawiną, niż tylko jej połowa? Ojciec z synem mieli szczęście w nieszczęściu i teraz będą do końca życia nosić tę poświąteczną tragedię? Co roku przeżywać ją na nowo…? Ja wolałabym zginąć razem… ale śmierć, śmierć nie wybiera.
Każdego dnia wychodzimy z domu i nie wiemy czy wrócimy do niego, nie zastanawiamy się nad tym jak kruche jest życie i że byle podmuch wiatru może je strącić w otchłań i unicestwić całkowicie. Tragedie otaczają nas ze wszystkich stron, ale nie tyczą się nas samych, są jakby poza zasięgiem… do czasu. Gdy jest okres ferii, wakacji, czyli wydarzeń połączonych z relaksem, urlopem, odpoczynkiem… nie myślimy o zagrożeniach, a tym bardziej śmiertelnych, myśli są skoncentrowane na tu i teraz, na doświadczaniu, robieniu zdjęć, śmiejemy się, a tu nagle, niespodziewanie jeden dzień przekreśla wszystko, co dotychczas było określone mianem szczęścia, miłości…
Dlatego carpe diem bo nie wiemy co będzie jutro. Wszystko zależy od farta, miejsca, czasu. Losy ludzi są ze sobą powiązane. To reakcje łańcuchowe. Warto nie prowokować losu choć nie gwarantuje to powodzenia.
Ktoś obcy 100km dalej wsiądzie za kółko pod wodą alkoholu. Godzinę później nie zapanuje nad pojazdem i przekreślili czyjeś życie. I chyba ta losowość jest najgorsza. Nie wiemy kto, gdzie, kiedy. Trzeba by się zamknąć w słoiku a i tam może dojść do nieszczęśliwego wypadku. Głupota ludzka i bezmyślność nie mają granic.
Zawsze powtarzam że lepiej umrzeć niż cierpieć. Wiem jednak że takie myślenie jest objawem tchórzostwa i bezradności. Mam tu na myśli przede wszystkim poważne choroby. Chciałbym wierzyć że lawiny i inne tragedię to lekcje dla nas. Druga szansa. Swoisty reset życia. By przemyśleć to co było i zacząć żyć inaczej.
Kiedyś, podobna tragedia dotknęła mojego kolegi z zerówki i podwórka obok. Uczestniczył w wypadku samochodowym. Przeżył tylko on i brat, rodzice zginęli.
Lepiej żyć z traumą niż nie żyć. Niezależnie od cierpienia, nie mamy wiele więcej niż ta nasza chwila na Ziemi…
A ja mysle!
Ile razy wybieram sie do Londynu,zawsze mam oczy szeroko otwarte na ewentualna,kolejna islamska zbrodnie.
Moge tylko nadmienic ze bylem na London bridge na 4 tygodnie przed morderstwami tego scierwa.Dokladnie w tym samym miejscu,robilem zdjecia…
Kiedy czytalem powyzszego wstepniaka,pomyslalem sobie ze chyba jestem ostrozniejszy niz to sie kiedys zapowiadalo
Zreszta nie chodzic w gory przy ewentualnym zagrozeniu,to absolutne minimum.I jesli ktos tego nie przestrzega to dlugo nie pozyje.I to nie jest jakies nawiedzone dumanie o nieszczesciach tylko odrobina rozsadku!
Podobnie rzecz sie ma z plywaniem lub prowadzeniem po alkoholu.Tylko kretyn to robi i stad tyle wypadkow.
A ze nawet dachowka moze spasc na glowe…No moze.Mozna tez spasc ze schodow jak sie gapi w smartfona.Mozliwosci jest wiele.Ale nieszczescia tego typu ktorych sami nie prowokujemy,zdarzaja sie jednak bardzo rzadko.