Walczą niesamowicie. Od początku.
2:2. 40:30, 40:40,
2:3. 15:0, 30:0, 40:0, 40:15, 40:30, obie się wzięły i zacięły, 40:40, mecz walki, Halep się wybroniła przed utratą gema i ma piłkę setową. Teraz wybroniła się Collins, już ma AD…,
2:4. 15:15, 30:15,
3:4. Piękna wymiana - 0:15, 15:15, 40:15,
4:4. Pojedynek tak wyrównany, cios za cios, że nie podejmuję się prorokować, która tu wygra. Ta Collins niezła jest. I 0:15, 0:30, 15:30, 30:30, kurna, pachnie mi trzema setami…, A tu dopiero pierwszy…, 40:30, 40:40, kurna nie dość, że zapowiadają się 3 sety, to jeszcze w tie- breakach. Jak to wytrzymać?
4:5. Przed chwilą komentator powiedział, że Świątek by ich pogodziła. I jak ładnie wymówił nazwisko Igi. 40:15,
5:5. A nie mówiłem? Weź tu wytrzym… 0:15, 0:30, 15:30, 15:40, 40:40, ale się uparły… AD w jedną, AD w drugą, szybko to się nie skończy, o ja nieszczęsny… A komenator się śmieje, że Iga szybciej kończy… Teraz AD dla Halep, nie liczę które…
6:6. Prorok jakiś jestem, czy cóś…? 0:1, 0:2, 0:3, 1:3, 1:4, Halep błędy robi, 1:5, 1:6, teraz collins nieźle pojechała…
6:7. Czyli 0:1 w setach…
Na tym kończę relację, bo już nie mam siły, wynik podam później, prawdopodobnie jutro rano. Ale idą łeb w łeb, 30:30…
Wbrew moim prognozom, II set skończył się szybciej i wygrała go Collins do 3. Odnoszę wrażenie, że Halep opadła z sił, po morderczej walce w I secie. To by było na tyle. Idę spać, dobranoc…