Chorowaliście? Braliście leki, terapie, domowe i medyczne?
Z moim zdrowiem, to w sumie był obraz nędzy i rozpaczy. Moi rodzice mieli bardzo niską świadomość co do wychowywania dzieci w zdrowiu, a medycy to nie jaśniejsza ciemna masa była, że załamać się ,można było. Do tego mój tata nałogowo palił papierosy.
Dlatego na dzikie zwierzaki trzeba patrzeć z najwyższym szacunkiem, że w trudnych warunkach potrafią swe potomstwo wychować w zdrowiu bez medyków i leków. A durni, barbarzyńscy ludzie jeszcze strzelają do tych boskich stworzeń i łowią je sieciami lub hakami za gardło.
Do 20 roku życia często chorowałem. Angina na przemian z grypą. Do 30 rzadziej, ale przynajmniej raz na rok. Po 30 do 65 zapomniałem, co to jest przeziębienie, Czasem sraczka zaatakowała, ale bardzo z rzadka była ta rzadka choroba u mnie. Częściej gnębił mnie tzw kac. Cholera wie z czego?
Z dzieciństwa pamiętam, że mi pęcherz od czasu do czasu dokuczał. Pamiętam ten ból i siedzenie na nocniku, nasiadówki z jakimś ziołowym naparem, to jak mama otulała mnie, żeby mi było cieplutko. Gdy byłam przeziębiona, to zawsze mama pamiętała, żebym leżała w łóżku, przynosiła mi lekarstwa, rosołki, herbatki, no i żebym się nie nudziła, to włączała mi telewizor.
Ja to chyba w czepku byłem urodzony jeśli chodzi o zdrowie. Nigdy poważnie na nic nie chorowałem, nigdy nie byłem w szpitalu, mam wszystkie zęby, całe kości, co miało miejsce również jako dziecko.
I to wszystko zauważ @harmonik, mimo tego, że wcinałem od dzieciństwa nieharmonijne mięsko i wędliny! Choć nie zaprzeczę, że dojrzałe i słodkie owoce bardzo lubię. Również od dzieciństwa niemal codziennie zjadałem jabłka.
Gdy miałem 12 lat, to czytając książkę potrafiłem wciągnąć ze 2 kilogramy jabłek za jednym posiedzeniem. A jak na wakacje przyjeżdżałem na Dolny Śląsk, to już pierwszego dnia właziłem na na jabłoń i pożywiałem się słodkimi, harmonijnymi, soczystymi, zdrowymi papierówkami, nie dopijając wodą surową. A pod jabłonką stał cielaczek i muczał na mnie żebym zszedł. Ten harmonijny cielaczek też uwielbiał jabłuszka i jadł mi je z ręki. W ogóle to on łaził za mną, jakbym jego mamą był. Żarłem też niepomierne ilości agrestu, porzeczek, malin, ogrodowych poziomek, truskawek… A pod koniec wakacji dochodziły na ścianie budynku takie brązowe winogrona. Też je jadłem. A w lesie były wielkie jeżyny, bardzo dużo ich było. No to z innymi dzieciakami na te jeżyny też chodziliśmy.
Do tej pory jem dużo owoców. Ale najbardziej harmonijne są te bezpośrednio zerwane z drzewa, krzewu itp… Te w sklepie już tego boskiego smaku nie mają.