Ja dzisiaj rano poszłam na pchli targ, ale szybko stamtąd uciekłam. Błoto po kolana.
W południe wpadły do nas trzy osoby z rodziny. Sympatycznie było
Dla mnie zawsze niedziele są najtrudniejsze. Skąś nie wiadomo skąd dopada smutek i zmęczenie.
Dzien swiety swiecilam praca, poza zrobieniem czystki w lodowce i spizarce (swieta sie zblizaja, trzeba zapasy uzupelniec), bo gotowi znowu jakis stan wyjatkowy, zeby wirus sie nie rozlazl ustanowic? poszlam wesprzec gospodarke czyli na spacer i napic sie kawy w zaprzyjaznionej kefeterii.
nawet troche ludzi bylo, niesmialo jak te krokusiki na wiosne, ale jednak wszyscy maja juz dosc rocznego aresztu domowego…
Ja je lubię. Są czasem życia na wolniejszych obrotach. Spokojniej.
Ja przez cały tydzien czekam na wolne, a potem szybko przemija. Mam wiele planów, jak dobrze póldzie / i nie zasnę/ to z 50% sie zrealizuje.
A takie zatzymanie przywoluje smutki, na które nie ma czasu w tygodniu.
Na smutki też musi być jakaś pora. Skoro się smucisz, to masz powody, a kiedyś przecież wysmucić się trzeba.
To Ty pracuś jesteś niesamowity skoro w niedzielę też zasuwasz
a co Ty, piatek i sobote lenilam sie niczym skrzyzowanie muzulmanina z zydem.
To już i niedzielę mogłaś do tych dni dołączyć
co za duzo to niezdrowo.
poza tym cos na polkach zaczelo przeswitywac pustka, a od czasow PRL mam awersje do braku zapasow.
To od razu się przyznaj, że chciałaś znaleźć konkretny powód, by się wybrać na zakupy
w koncu ile mozna weszyc w necie?
od czasu do czasu trzeba do jaskini lwa z wirusem sie zmierzyc…
W sumie racja. Teraz każde wyjście to w sumie większe lub mniejsze ryzyko
ja mieszkam w stosunkowo bezpiecznym miejscu (poki co, bo jak ruszy turystyka to mozna sie wszystkiego spodziewac), ale jednak ciagle kilkanascie zachorowan dziennie w okolicy rejestruja.
(okolica duza, 327 km2, ponad 270 tys. stalych mieszkancow, a beretem rzucic Alicante - mniejsze powierzchniowo, ale ludzi 350 tys.)
na pewno ryzyko mniejsze niz w Madrycie - ale zawsze istnieje.
A więc jednak wyzwania podejmujesz
Zawsze to jakieś urozmaicenie.
no przeciez dobrowolnie do palmy sie nie przykuje? nawet razem z laptopem…
Za każdym razem jak o tych palmach wspominasz jak o czymś normalnym, to mnie okrutna zazdrość zżera, że tutaj nie mam ani jednej.
A może też chciałabym
a mi sie czesto marzy spacer po polskim jesiennym lesie… I jakies grzybobranie
wszystkiego na raz miec nie mozna…
To przecież normalne, że mniej się chce tego, co się akurat ma, a bardziej tego, czego się nie ma, bo to, czego się nie ma zawsze jest fajniejsze
ale pomysl jak by pieknie wygladaly muchomory rosnace pod palmami…