Wbrew pozorom takie pisto poza pokrojeniem warzywek duzej pracy nie wymaga - wrzucasz do garnka z grubym dnem, przykrywasz pokrywka, stawiasz na malym ogniu i co jakies 20 minut trzeba wymieszac, zeby nie przywarlo do dna.
Samo sie pichci. Ok. poltorej godziny.
Przy tym znakomicie znosi zamrozenie, wiec mozna zrobic od razu wieksza ilosc.
U mnie to obok bigosu, fasolki po (prawie bretonsku) i czasem jak sie uda kupic plat flaczkow to flaczki po polsku, zelazny zapas ratowniczek jak mnie len kulinarny zlapie.
Ja placki jak są ciepłe to lubię tylko polane śmietaną. Ale bez żadnych cukrów itp.tylko samą śmietaną.
A jak są zimne (bo jak zostają, to potem nie odsmażam, tylko jem na zimno bo też lubię), to lubię z niczym. I wtedy nie jem ich jak człowiek widelcem, tylko… palcami. Odrywam po małym kawałeczku i jem. Bardzo tak lubię i trudno mi nawet powiedzieć czy wolę ciepłe ze śmietaną czy zimne bez niczego ale takie “rwane”. Oczywiście palce są wtedy całkiem tłuste i żadne oblizywanie nie pomoże.Trzeba umyć
Mnie to zaskoczylo, ze w kraju, ktory jest odpowiedzialny za przywiezienie kartofli do Europy jest tak malo potraw z zuemniakow - nawet puree czy gnocci czyli wloski kuzyn kopytek uchodza za potrawy egzotyczna.
A tak bez sciagi to kilkanascie nazw polskich potraw z ziemniakow w piec minut wyrecytujesz. Nawet obudzona w srodku nocy
Ach, @Joko, mam kropka, w kropkę tak samo z jedzeniem placków. Zarówno świeżych jak i zimnych. Z oblizywaniem łapek włącznie!
Ja ku zgrozie mamusi wiele rzeczy jadam przy uzyciu tego w co mnie bozia wypozazyla czyli rak. Ne tylko placki. Zeberka i pieczonego kurczka tez… Korpus zwlaszcza.
Ja np sushi jem palcami, a nie pałeczkami, zresztą tak właśnie na co dzień jadają Japończycy.
Sushi nie lubie. Ale pewnie tez paleczkami bym sie nie meczyla…
W chinskiej to kwestia ambicji nie wolac o widelec .
Bo lyzke do zup znaja, porcelanowa zwykle.
Robienie większej ilości “na przyszłość” to dobra praktyka tylko że ja nie mam zamrażarki (bo nie ma na nią miejsca w kuchni). I bardzo mi jej brakuje. Kompensuję to sobie trochę słoikowaniem ale wiadomo że to nie to samo.
Pisto sloikowanie tez dobrze znosi.
Rozbrajasz mnie tymi hiszpańskimi nazwami. Gdybyś napisała pesto to jeszcze bym wiedział o co chodzi.
Przedwczorajsza niedziela to taka moja mala “klasyka”.W czasie monotonii i przygnebienia wynikającego z udupienia,dzień udany…
Przede wszystkim,bylem na mszy online,we wspanialym kosciele Św.Krzyża w Gdańsku,u Jezuitów.To moje ulubione,niedzielne miejsce na Ziemi,od paru tygodni…Nie dość ze gra w pelni profesjonalny zespół a śpiewa wiecej niz przyzwoity chórek to przekaz plynący z ambony,jest religijny,intelektuwalny,wyjątkowo mocno związany z codziennością,z tym co mozemy wewnetrznie przeżywać lub o czym rozmyślać…Jak chyba łatwo sie domyślić,nie ma to nic wspólnego z obliczem toruńskich schizmatyków,wiejskich proboszczów,ani żadnych Jedraszewskich…
To dla mnie wielka radość,szczescie wręcz iz po upadku radiowej Trójki,odkrylem dla mnie nie mniej ważne miejsce niczym bastion zarezerwowany dla inteligencji.W dobie ofensywy spadkobierców Gomółki ktorzy na kazdym kroku w Polsce obecnie,wypalają swe socrealistyczne piętno,rzecz nie do przecenienia!
A poza tym…Czytalem w skupieniu kolejne strony niezwykłej książki,pobyłem z rodziną 1,5 godziny na skypie i…Niespodziewanie obejrzalem po latach przerwy,wspanialy,kultowy western,“Siedmiu wspanialych”.To czysta filmowa poezja ktorej ponad polowe,ogląda sie z autentycznym wzruszeniem…
A wieczorem do pracy…Przy pelnym spokoju i wyciszeniu…
Pisto to warzywne leczo. Mniej wiecej.
Pesto to wloski sos z oliwy z dodatkiem swiezej bazylii, orzeszkow piniowych, czosnku i ewentualnie startego parmezanu.
Istnieja warianty rodzime gdzie bazylie mozna zastapic zielona pietruszka, piniowce innymi orzechami i doprawc serem typu roquefort. Kwestia tego co dostepne.
Tylko nie radzilabym oliwy zastepowac olejem rzepakowym
Ja tez kilka dni temu Siedmiu Wspaniałych sobie przypomniałem.
Polecam jeszcze starszy western; Vera Cruz z Burtem Lancasterem i Gary Copperem.
Dwa tygodnie temu,na tym samym kanale,ITV-4 widzialem.Tez po chyba 30 latach przerwy:))
A wczoraj perelka na dwójce hiszpanskiej sie trafila. Jak zdobywano Dziki Zachod.
Obsada, ze od TV sie nie oderwiesz, a tak sobie pomyslalam, ze jednak Oskary to kiedys Oskarami byly…
Z przyjemnoscia sie po latach wraca.
Vera Cruz obejrzałem w kinie, jak miałem 11 lat po raz pierwszy. A to jest film z 1954 roku, co na pewno wiesz i, że reżyserował Robert Aldrich. Zaparł mi wtedy dech.
Robert Aldrich jest jednym z moich topowych amerykanskich rezyserow.Jego"Ostatni zachod slonca"to dla mnie arcydzielo.
Podobnie jak z innej beczki,“Co sie zdarzylo Baby Jane?”
Tak juz jest ze po jego filmach nie chce mi sie w ogole wracac do wspolczesnego kina…“Ostatnia walka Apacza” na przyklad…Wczesne lata 50-te a roznica klasy w porownaniu ze wspolczesnoscia.Ba!Kilku klas!