Gdy o tym myslisz, walczysz, jestes pogodzony, jestes zdolowana?
nie mysle…
Jestem bezsilny. Już wiem jak wygląda z zewnątrz… Nic nie poradzę że śmierć mnie czeka. Nie znoszę być bezradny…
Wychodzę z założenia, że nie ma sensu przejmować się czymś na co nie mam wpływu.
Takie podejscie wydaje sie dobre, ale czy jesli Twoje dziecko bedzie prowadzilo ryzykowne zycie i nie bedziesz mial na to wplywu przestaniesz sie martiwc?
Nie mam dzieci więc trochę trudno jest mi przewidzieć co bym czuł w takiej sytuacji.
Jestem pogodzona gdy o tym myślę. Nie walczyłabym i nie byłabym zdołowana. Jest to coś na co nie mam żadnego wpływu a sprawami , na które nie mam wpływu nie przejmuję się. Nie ma we mnie jakiejś ogromnej woli życia, więc nie walczyłabym o życie za wszelką cenę. Tutaj akurat prawie każdy czuje inaczej. Ja czuję właśnie tak.
Bo ja wiem? Pewnie połowę życia już przeżyłem. Jak by mi przyszło umierać teraz, to bym jednak wolał jeszcze trochę pożyć. Ale pewnie w końcu przyjdzie czas, w którym na myśl o śmierci powiem - a dobra, co mi tam, wiele nie tracę, przynajmniej będę to już miał z głowy…
A co bys chcial czuc?
Jeszcze nie wiem, bo nigdy nie umarłem ale parę razy było blisko.
Stara się do niej nie podchodzić.
Ja tylko jeden raz prawdziwie otarłam się o śmierć (całe życie przed oczami i lekkie zdziwienie, że to już) i żadnego żalu ani chęci chęci ucieczki przed tym nie czułam. Pamiętam to uczucie do tej pory. Może dlatego z taką pewnością mogę stwierdzić, że jestem pogodzona.
Na pewno nie jestem pogodzona, to nie ten etap. Po prostu przyjmuje do wiadomosci ze mnie to czeka i nie mysle, bo poco?
Póki co, pogodzony, ale gdy przyjdzie, to pojęcia nie mam, jak reagować będę.
Czekam, czasem nawet bardzo, czuję zmęczenie życiem.
Ja mam podejście stoickie:
Pożyjemy - zobaczymy
Ambiwalentne. Jestem już na takim etapie życia, że zaczynam przygotowania do "powitania" jej.
Obojętne i jestem z tym pogodzona.
Już kiedyś otarłam się o śmierć, wtedy nie czułam nic i było mi wszystko jedno.
Kiedyś bardzo się bałam, ale teraz chcę wierzyć, że to przejście następnego etapu “życia”, być może bez obecnej świadomości…
Natomiast śmierć najbliższych po prostu mnie przeraża !!
U mnie podejście do kostuchy jest takie, jak u Jakuba Wędrowycza. A panzerfausta w szafie mam, niech więc przyłazi, a kości swoje tydzień po okolicy zbierać będzie.