Juz kiedys łapalem sie na tym ze jest to lepiej niz dobrze powiedziane…Nie myslac nawet o piosence.Takie wyobrazenie piękna…
Jerzy Połomski…Kiedy slucham po dłuzszej przerwie jego piosenek,wychodzi mi na to ze to taki…Engelbert Humperdinck znad Wisly,co ma byc bezwzglednie,KOMPLEMENTEM.
Jego dykcja,jego muzykalność,jego jakis trudny do okreslenia,szacunek wobec osoby o ktorej opowiada…No i głos oczywiscie.
Ten nigdy nie skarżący sie na otaczający nas świat,czlowiek,zawsze wzbudzal sympatie,jakies tesknoty i chyba nigdy jakichs negatywnych emocji…
Tak go znajduje dzisiaj…
3-4 jego pioesenki zawsze byly w moich programach,o ile nie byly to pasma rockowe.A juz niedzielny poranek,koniecznie!
Przyjemnosc nie porównywalna z niczym
Moja młodość…
Bardzo cywilizowany i szanujacy sie czlowiek.
Byłam kiedyś na jego koncercie. Już nie był tak bardzo popularny, ale oczywiście znany jeszcze. Małe miasteczko, niewielka sala w lokalnym domu kultury. Bardzo pozytywne doświadczenie muzyczne. Rzeczywiście dystyngowany, pełna kultura, lekki dystans…
Jerzego Połomskiego pamiętam od dzieciństwa. Tak, jak Irenę Santor oraz pierwszy big - beat i jazz. Jerzy Połomski był wielkim idolem moich rodziców ale nie moim, bo mnie fascynowało tzw, mocne uderzenie. W późniejszych latach doceniałem profesjonalizm takich artystów, jak Połomski, ale nie emocjonowała mnie tego typu muzyka. Wtedy podział był wyraźny, dorośli mieli swoją, a młodzież swoją. Dzisiejsze klasyki rokowe nazywanie wtedy były muzyką młodzieżową. Połomski należał do muzyki niemłodzieżowej. Różnice te zaczęły się zacierać w latach 80, kiedy ta młodzież, do której należałem, przestała być młodzieżą, a pokolenie collinsa się nią stało.
W tamtych czasach, gdyby mi ktoś powiedział, że będę z wielką przyjemnością słuchał pana Jerzego, roześmiałbym się mu w twarz. A dziś słucham i bardzo podoba mi się to, co kiedyś śpiewał.
Pana Połomskiego widziałem kiedyś na żywo w Kołobrzegu pod koniec lat 70, ponieważ jeden z moich kolegów mocno się z panem Jerzym zaprzyjaźnił.
Podobnie kiedys do tematu podchodziłem.A ten przelom nastapil oczywiscie w radiu,gdy szukalem odpowiednich nastrojów…Halina Kunicka i Skaldowie ale takze i Polomski…Sam sie potem dziwiłem,jak to wszystko pieknie brzmi
Tylko, jakoś do Seweryna Krajewskiego nie mogę się przekonać.
Nagral kiedys “Strofki na gitare” i to lubilem,od czasu do czasu.Ale od Czerwonych gitar zawsze trzymalem sie z daleka.
Krajewski to byl taki idol dla dorastajacych panienek i to nie wszystkich. Ja do dzis nie moge się do Krawczyka przekonac. Niby dobry glos, ale czegos brakuje.
Cala ta fala gierkowskich gwiazd w rodzaju Krawczyka,Jantar czy Jarockiej budzila moje mieszane uczucia.A jak jeszcze doszczetnie skretynial fantastyczny perkusista jazzowy,Andrzej Dąbrowski to juz rece zaczynały mi w bezradnosci swej,opadać…Nigdy nie bylem zainteresowany festiwalowym"gibaniem sie" z lewa na prawo
Z drugiej jednak strony…Gdy w Opolu zaczynali dominowac pieśniarze w rodzaju Danuty Błażejczyk zaś co drugą piosenke pisal duet Jerzy Jaroslaw Dobrzyński-Justyna Holm,przebojów zabrakło w ogóle i kto wie czy nie było jeszcze gorzej…
Mi sie zupelnie dobrze zylo bez zainteresowania Opolem
A Sopotu pamietam tylko paru wykonawcow, niekoniecznie polskich.
Nie zapomne taty mojej przyjaciolki, bezkondycyjnego fana Conchity Bautisty.
Fakt, ze na owczesne czasy bylo to andaluzyjskie tornado na scenie .
Zyje do dzis, niedawno skonczyla 80 lat.
I w przeciwienstwie do naszych “gwiazd” (a byla tu bardzo popularna) na biede nie narzeka. Gospodarna jakas?
Bardzo dobrze ja pamietam…Ela,el amor to ona?
Sopot to dla mnie Warren Schatz,Henri Des,Robert Charlebois,goscinny koncert Christie…I pewien Irlandczyk ktory śpiewal,“A Friend Of Mine”.Nazwisko mi jednak ulecialo…
Im jednak blizej lat 80-tych,tym gorzej a caly festiwal zaczynal sie staczac do poziomu szwedzkiego Carlsbad…A to juz 3 liga i w dodatku nacisk na triumfy gwiazd rumunsko-enerdowskich…Brrrrr!
Festiwale to w ogole taki dosc specyficzny sposob promowania muzyki.
Wystarczy popatrzec ile z nich juz zmarlo smiercia naturalna i na to co porobilo sie z Eurovision.
Ba!Ja nawet nie wiem czy San Remo jeszcze żyje.
Eurowizja karmi sie czymś innym niz muzyką ale ten koszmarek to powoli chyba także żywy trup…
San Remo jeszcze dycha.
W Ameryce Poludniowej ma sie niezle brazylijski Rock in Rio (ten to wrecz swietnie) , festiwale folklorystyczne w Peru, Argentynie czy Ekwadorze.
Nie liczac prestizowego piosenki miedzynarodowej w Vina del Mar w Chile.
Ale one maja raczej formule piknikowa cos jak owsiakowy Woodstock. Formule konkursu zachowal tylko ten ostatni.
A niee…To zupelnie inna sprawa.Mialem na mysli festiwale-konkursy piosenek.W Anglii rockowych spedow,oczywiscie nie teraz,jest nie do policzenia.
Fakt, ze covid spowodowal wyhamowanie tego typu rozrywki. Jak zaczeli kolejno je odwolywac, to nawet nie wiedzialam, ze w Hiszpanii tyle tych spedow bylo. I to takich, ze nasz poczciwy Owsiak moze w strefie stanow srednich by sie zmiescil. Ale frekwencje to turysci robili.
Wzorowany na San Remo festiwal w Benidormie padl po dlugiej agonii w 2006, obecnie organizuja to jako festiwal piosenki hiszpanskiej (w starym amfiteatrze), ale konkurencji z tymi przeroznymi teledurniejami muzycznymi gdzie kazdy moze miec talent nie wytrzymuje.
Czyli to wszedzie wyglada dosyc podobnie…
Pod tym wzgledem globalna wioska.
A jest tych konkursow tyle, ze juz nudne sie zrobilo. Poza tym wychodzi z tego glownie sieczka nie muzyka.
Ciekawe co w tym roku zrobia z Eurowizja? Moze wreszcie tez dadza sobie spokoj? Bo od dobrych kilkunastu lat to reanimowanie trupa oglednie mowiac?