Slade…Jest na forum classic rockowców taki facet ktory kazdy wpis na temat grupy,kończy rytualnym,“Ave Slade”
I cos w tym jest.Kariera tej zdumiewającej grupy ktora w równym stopniu swoje oblicze budowala na Dickensie co na angielskich historiach zwiazanych z kibolstwem,nie przestaje fascynowac i faktycznie zasluguje na slowo"kultowej".
Tutaj z roku 1974 centralny moment wszystkich prywatek z lat 70 -tych.I oczywiscie pozniejszych tez
Noddy Holder mial glos ktory kruszyl szyby w oknach skuteczniej niz przesterowane gitary…W Anglii ludzie przy klipach zespolu,stają w pubach niemal na baczność.A w czasie Świąt Bozego Narodzenia nic nie przebija ich Merry Christmas Everybody…Jest to osobna historia tym bardziej ze nie tylko muzyczna.
W bodaj 1978 roku,grupa odbyla chyba najdluzszą trase koncertową po Polsce jaką można sobie wyobrazić.Chyba nie pomyle sie za bardzo jesli powiem ze to trwalo ok. miesiaca.
Bylem,widzialem ale sie z nimi nie napiłem.Troche załuje bo z kim jak nie z nimi!Ale wyobraznia nastoletniego szczeniaka,chocby mial pióra do pasa,to nie to co pozniej
Kiedy w latach 80-tych zaczynalo mnie mdlic od new romantic,nagle kiedys uslyszalem [ i zobaczylem] ich “Run run away”…
I znowu byl wiatr we wlosach!
Pamiętam, a jakże. Od połowy lat 70 nazwa Slade elektryzowała. Kiedy moja żona była w szpitalu na porodówce, żeby urodzić pierwszą córką, przyszedł do mnie mój wtedy najlepszy kumpel ze szpulą z nagraniami Slade, żeby podtrzymać mnie na duchu. Wypiliśmy wtedy cała flaszkę wódki, ale się nie upiliśmy. Kiedy on poszedł, ja nie mogąc zasnąć, sam słuchałem prawie do rana muzyki z tej taśmy. Następnego dnia o 9 rano na świecie pojawiło się moje pierworodne dziecko, Był luty 1977.
Genialny zespół, genialny kawałek. To była moja pierwsza kapela mająca status “supergrupy” gdy zacząłem się interesować bliżej muzyka rozrywkową. Pamiętam nawet na wychowaniu muzycznym w szkole zaproponowaliśmy nauczycielce, żeby posłucha “naszej” muzyki zamiast ćwiczyć jakieś gamy czy trójdźwięki. Kolega przytargał magnetofon i taśmę Slade. Leciała przez całe 45 minut a wszyscy słuchali!
Co nieco pamiętam - wtedy to były prywatki, dziewczyny normalne i każdy się bawił, często leciało wtedy Far Far Away, Eweryday czy Merry Christmas, i okazyjnie My Ohmy. Sory jeśli coś przekręciłem, piszę z dziurawej pamięci. Ten Slayd stałe mnie się myli z innym zespołem
Brawa dla nauczycielki!Moja w podstawowce prychala pogardliwie nawet gdy puszczalismy jej transkrypcje holenderskiej grupy Ekseption…
Tak…Najpierw bylo The Beatles bo brat by na nic innego nie pozwolił…Ale w podstawowce to juz na pierwszy ogien szlo:Slade,Sweet i,dzieki Muzycznej Poczcie UKF,Budgie.
Odbiegamy troche od tematu ale…
Kiedy moj skarb wital sie z tym światem,obiecalem sobie koncert złożony z kilku świetości.Z plyt po ktore siegam zawsze w niezwykłych okolicznościach…
Zona odpoczywała w szpitalu 2 doby a ja po powrocie,dokonalem wyboru.Kolejno:
Rod Stewart"Atlantic Crossing"
The Beatles"Abbey Road"
Pink Floyd"Dark Side Of The Moon"
Genesis"Duke"
King Crimson"Red"
David Bowie"The Rise And Fall Of Ziggy Stardust"
Deep Purple"Machine Head"
I od razu nabrałem sił
Wiedzialem ze zaczne od Roda.To wyjatkowa plyta.Jak glosi legenda,Britt Ekland,owczesna dziewczyna Roda,była autorką pomysłu na plyte prywatkową.Pierwsza strona albumu to numery szybkie,rockowe a druga wolne,same pościelówy.
A na koniec jeden z najwiekszych szlagierow lat 70-tych,“Sailing”
Potem The Beatles…A potem to juz instynktownie
Mamy prawie te same ulubione utwory do których wracamy - ja w chwilach różnej słabości czy hm melancholii, chwilę małą temu słuchałem Skorpiona i Prokolcharum
To bylo wczoraj.
Ale dzisiaj jest tez wybornie.
Przetrwalem dniówke ktorej nie cierpie z uwagi na wstawanie o 4 rano.
Lech wygrał w Gliwicach!
Udal mi sie świetny obiad.
Jest cieplo i w tym tygodniu nie powinno padać.
Dzisiaj albo jutro,skoncze intrygującą książke.
Zelda Fitzgerald"Zatancz ze mną ostatni walc".
Rzecz przedziwna.Miedzy Zeldą a Scottem-Fitzgeraldem jest przepaść.Zelda jednak uparła sie iz pomocą meża…
Przez pierwszych kilkadziesiat stron,wlosy mi dęba na glowie stawały gdy wiodzialem kabotyńskie teksty w rodzaju,“na śliwkach na dachu kórnika pojawialy sie ciężkie sakiewki lata”
Albo:“Żyzna ziemia wydawala sie pusta jak żebrowane wachlarze poknanego zniechęcenia”…Litości!!!
A jednak…Ta ksiazka jest wrecz znakomitym dokumentem epoki zaraz po I wojnie światowej.Gdzies w polowie opowieści widac wyraznie iz Francis Scott"wyprostowal" całość,na czele z pretensjonalnym stylem.
Najgorsze jest jednak to ze Zelda miala wyrazne klopoty z narracją.Czasem mozna stracic cierpliwośc bo nie wiadomo kto do kogo coś mówi…
To byłoby ARCYDZIEŁO gdyby napisal te powieść Patrick Modiano.No ale tak sie nie da
Mniej cierpliwym od razu proponowalbym siegnąć po “Czula jest noc”,Scotta…
Mimo wszystko warto.Zelda skonczyła fatalnie a Woody Allen przemycil jej sylwetke w "O północy w Paryżu"raczej nie tuszując jej balansowania na pograniczu szalenstwa…
Zreszta ksiazka jest rodzajem autobiografii i jako taka,wydaje sie bardzo wiarygodna.