Za pierwszym razem nic mi nie dali do wypicia tuż przed…
za drugim razem otrzymałam kieliszek czegoś słodkiego do wypicia… oczywiście przed wypiciem zapytałam co to jest ale młoda pisda dowodząca lekareczka skrzywiła dziób tak jakoby zapytanie o to, co mam wypić było jakimś problemem… nie odpowiedziała mi co jest w kieliszku - wypiłam.
W dokumentacji nie ma adnotacji, że mi coś podali do wypicia… niepokoi mnie, co to mogło być, ktoś z was miał kroplówkę i pił coś słodkiego??? To był ostatni taki moment, że wypiłam bez uzyskania odpowiedzi, co piję… wszak to lekarka ale… od obcych nie powinno się nic łykać a ja łykłam więcej tego nie zrobię!
Dziwne, nigdy mi czegoś takiego nie dawali. Może to był jakiś syrop na kaszel?
Nienawidzę lekarzy, którzy nie informują mnie o moim leczeniu, zawsze się wtedy oburzam i mój mąż słucha, że jestem niespokojna i męcząca dla personelu.
Niezupelnie rozumiem. Udzielenie informacji o stanie zdrowia i rodzaju leczenia jest obowiazkiem lekarza w stosunku do pacjenta.
Chyba, ze stan psychiczny o uniemożliwia - wredy szuka sie osoby bkiskiej albo opiekuna prawnego jak niepelnoletni lub samotny.
Raz leżę sobie na fotelu przy oddawaniu krwi, woreczek obok buja się na huśtawce, a ja sobie na chwilę zamknąłem oczy, bo tego dnia akurat trochę bardziej byłem zmęczony. Pielęgniarka podbiega i szarpie mnie pytając, czy mdleję. Ja jej na to, że nudzi mi się i ze znużenia sobie właśnie odpoczywam.