A tu nie, tylko chwalenie, że jest 100 razy lepszym kucharzem i jak mama umrze, to nie dam sobie rady, chyba, że pozostanie korzystanie z restauracji.
Mojej pizzy to nawet wroble by nie zjadly, wynika to glownie z faktu, ze tego jak nie musze, nie jadam
Wiec jak swieej pamieci luby chcial cos takiego zjeść wiedzial gdzie sa wygodne buty lub telefon.
Zreszta gotowanie nigdy nie bylo problemem godnym wspomnienia.
Obie nasze mamy to antytalenty kulinarne (moja jescze jest, tesciowa nie zyje) wiec samowystarczalnosc osiagnelismy juz w dziecinstwie.
Mogly byc roznice zdan co do tego co jest jadalne w ogole.
I problem, z ktorym musielismy sobie poradzic on ranny ptaszek a ja sowa.
Bo czlowiek niewyspany to zly.
Poprzednicy nie wykazywali zrozumienia, wiec po okresie pobnym znikali.
Tylko jedno "rozstanie mnie boli. Teraz jakby mniej. Taka niestety kolej rzeczy. To śmierć mojej mamy.
Rozstania typu: rozkochał, zbałamucił i porzucił, jeszcze nie miałam.
Ja właśnie odchorowuję ostatnie. Po 13 latach razem…
Rozstania wymuszone przez kostuche to odrebny temat…
Za to najbardziej “bolą”, często do końca swoich dni nie potrafimy się z tym pogodzić.
Utraconą miłość w związku, można odbudować w kolejnym.
Wierzę w to, że można się zakochać wiele razy. Każda miłość jest inna, wszystkie mogą być piękne.
Czasem trzeba się rozstać, by zrobić miejsce następnej miłości. Tej prawdziwszej, gorętszej, “jedyńszej”. Jeśli tak jest to żal za poprzednią praktycznie nie istnieje, bo gubi się gdzieś w szczęściu nowej. Jeśli jest inaczej, to… cierpi się różnie. Zależy jak bardzo się kochało i czy jeszcze kocha.
A powroty?
Nie powinno ich być.
Jeśli ktoś kocha, to nie odchodzi. Jeśli odszedł, to znaczy, że nie kocha. To po co ma wracać?
A to, akurat też znam co bólu.
Coś mnie tkło zajrzeć.
Na razie nie wysyłamy.
Będę późnem popołudniem. Buziaczek.
Twoja Kasia Cię zostawiła?
Masz rację, tylko te momenty bolą, organizm szaleje, bo sobie nie radzi przyjmując taki cios. Człowiek szarpie się z myślami. Raz płacze, raz się zadręcza, czeka na to co dalej i może chce cofnąć czas albo znów za chwilę tłumaczy sobie, że tak musiało być, że lepiej teraz niż później… Setki myśli i setki pytań… Bilans zmarnowanych lat, straconych szans, a za chwilę otwarcie się na nowe. Jedno wiem. Pomagają ludzie, którzy słuchają i rozumieją i są, kiedy się ich potrzebuje.
Kiedyś przeczytałam coś takiego.
…po latach zapominamy numer telefonu, jak się ubierał, wyrządzoną krzywdę.
Pamiętamy tylko jak nas dotykał oczami. Tego się nie da zapomnieć…
Wiem. Budujące to nie jest dla kogoś, kto chce zapomnieć rozstanie.
Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, tak dzieje się i w związkach, w których coś pęka. Trudno to zreperować, sił brak żeby zniszczyć bezpowrotnie.
Pocałunków tego poprzedniego nigdy nie zapomnę A ten? hmmm ciekawa jestem, co z tego zapamiętam, co będę idealizować, a co wzbudzi odrazę. Póki co czuję mętlik.
Jeśli chcesz o obecnym szybko zapomnieć, może powiedz sobie:
Phi, czego mam żałować? Nie całował tak namiętnie jak X
Też dobrze całował, ale moje ciało tak mocno nie reagowało Zapominać pomagają mi przyjaciółki, z którymi obgadałam temat, no i o dziwo pojawił się ktoś, kto zaczął chcieć się ze mną spotykać
Czyli nie całował tak dobrze.
Namiętny pocałunek, to wytrych do wszystkiego
Dlaczego o dziwo?
To, że z jednym coś nie wyszło, nie znaczy, że straciłaś na wartości!
Tak nawet o sobie nie myśl. Z tego co przeczytałam, ten obecny/były starał się byś w to uwierzyła.
Męczyłam się trochę w tej relacji, czułam samotna i ciągle czekałam na coś, co spowoduje, że poczuję się pewnie, bezpiecznie, poczuję się ważna, wyjątkowa, kochana. Doszedł jeden poważny problem i widziałam, że wszystko się sypie przez to, a on nie umie, nie chce mnie uspokoić, zapewnić, że miłość wszystko przetrwa. A tu na miejscu zauważyłam kogoś, kto próbuje zwrócić moją uwagę. Lojalna, zajęta, nie podejmowałam tematu, a nawet wrzucając fotkę na swoim profilu, gdzie pojawił się mój P. chciałam dyskretnie dać do zrozumienia, że nie jestem sama. Po rozstaniu już zareagowałam na jego post i dostałam zaproszenie na przejażdżkę. Stwierdziłam, że choćby na księżyc byle dalej od problemów. Dopiero przeszliśmy na Ty i mamy za sobą jedno spotkanie.
No. I to jest temat do dyskusji.
Zaczynasz nowy rozdział w swoim życiu
Kurde. Czasem to zazdroszczę, że inni sobie zmieniają obiekt westchnień co 10 lat.
4ego mnie rzucił, a już 18ego byłam na randce. Masakra jakaś. Siebie nie poznaję. Nikomu niczego nie obiecuję, niczego nie zakładam, nie oczekuję, co będzie, to będzie. Jedno wiem, że bije od tego człowieka coś pozytywnego.
To zapodaj ten temat Pogadamy