Proszę bardzo. Ja na forum czasu nie marnuję… ja niosę pomoc
Żebym ja tak umiała.
Muszę sobie też wymyślić jakieś zadanie
Ja mieszkam pod Bydzią
To piwo byś doniósł.
No patrz! I co tak cicho siedzisz
Ogólnie nie ujawniam swojej tożsamości w sieci
No i dobrze, ja ci więcej też nie powiem hahahaha
Wręcz przeciwnie, niedługo się przesadzam, tylko nie wiem jeszcze, w jakim stopniu.
Ale potem…chętnie zapuszczam małe korzonki. Tylko korzenie u siebie w rodzinnym domu mnie męczą. Nie przepadam za nim, właśnie przy okazji innego pytania zauważyłam, że źle się czuję w wystroju swojego domu, no i nie jest dla mnie tajemnicą, że poza jedną lub dwoma kwestiami (jest ładne+dużo fajnych “naturalnych” terenów i fajnych stworzonek na nich) nie cierpię miasta, z którego pochodzę.
W mieście, gdzie przez ostatnie kilka lat mieszkałam, na pewno zapuściłam korzonki i już po kilku tygodniach od wyprowadzki mi go brakuje. Mojego miasta mi nie brakowało, kiedy miesiącami bywałam w nim rzadko i minimalną ilość czasu, przyjeżdżałam tylko przyciągana obowiązkami i na ani trochę dłużej niż to było konieczne. Lubię stabilne, w miarę spokojne życie, ale nie wszędzie się zaaklimatyzuję.
No tak nie każde miasto/miejsce nam odpowiada, a czasem zależy to od ludzi, choć nie zawsze. Mieszkałam kilka lat w Poznaniu - na studiach, ale też to miasto nie przekonało mnie do siebie. W Toruniu pół roku, a czułam się tam świetnie, jak u siebie. Inny klimat.
@joko, ja też mieszkam “właściwie” w tym samym mieście, ale chodziło mi o TO jedno główne miejsce, gdzie się wraca do ulubionego fotela z książką, światła, do znajomych zapachów, odgłosów, widoku z balkonu, sąsiadów (jacy by nie byli , ale swoi…), okolicy…, a nie wciąż na walizkach
Taa… czasem człek odczuwa potrzebę zapuszczenia korzenia…
Taaaaaak?
Yes, yes, yes!
Ok. Skapitulowałam. Ciebie nie przegadam.
Mnieee…? Toć ja taki małomówny jestem…
Faktycznie. Ciebie nawet między wierszami nie da się czytać, bo mieścisz się w jednym. Trzeba miedzy literkami(?).
Literek, na główkę, najlepiej z literatek. I już “Pana Tadeusza” “przeczytać” można.
Doooobra, nie będę wredna, i nie złapię Cię “za słówka”, mimo, że 3 pierwsze można sobie rozumieć tak, jak się chce. Mocny jesteś. Mi czasem po jednej delikatniej cieniutkiej książeczce cały świat się odmienia.
Lepiej żartowć, niż chorować.
Uświadomiłaś mi, że czas zapuścić korzenie, kuźwa, ile ja razy adres zmieniałam :)))