W jakiej najfajniejszej restauracji byłeś?

Zgadzam sie ze zwyczajność ma swoją siłe.
W barach mlecznych jest czesto najsmaczniej.Ale niekoniecznie lubie towarzystwo ktore tam przesiaduje.Sam w Poznaniu chodze na zupy do baru przy Dąbrowskiego…
Jedyne co moze mnie trwale zniechęcic do jedzenia w danym miejscu to smród.

4 polubienia

Przy ilu stopniach /Celsjusza/ tak biesiadowałaś wtedy?

2 polubienia

No i przypomniało mnie się.
W latach 70 między Koszalinem, a Kołobrzegiem w środku wioski była knajpa, bardziej do obory podobna, niż do lokalu gastronomicznego. A ja tam często jeździłem. Był też spory plac, bardzo błotnisto - wyboisty dla aut.
W środku tego…, hmm…, budyneczku wystrój był bardziej niż siermiężny, ale było czysto.
Wszystkie te niedostatki rekompensowało jedzenie, szczególnie mięsa i sosy. Właściciele mieli własny ubój oraz wszelkie warzywa z kartoflami, włącznie. Potrawy mięsne na ogniu.
Te żeberka, te golonki, te pieczenie wołowe albo wieprzowe, palce lizać! Klękajcie narody! Do tego bardzo proste sałatki, albo zielona sałata, pomidory z cebulą dopiero zerwane, ogórki na rożne sposoby, szczypiorek, rzodkiewka itp… I znakomity kompot.
Drób też bywał. Na kaczuszki, to z żoną w niedzielę tam jeździliśmy jako młode małżeństwo, kiedym Warszawę kupił. Nieraz w kolejce do stolika poczekać trzeba było, taki ruch mieli.

7 polubień

Ale ze komus na to pozwolono!

Zakopane.
Nazwy lokalu nie pamiętam.
Codziennie podawano pieczarki na różne sposoby przyrządzane.
Polubiłam pieczarki!!!


/ o tym fakcie dowiedziałam się przed chwilą,ale to pewnie jakaś bujda jest…?/

3 polubienia

Za Gierka było poluzowanie. Knajpy prywatnie można było mieć. Albo brać ajencję od państwa.

1 polubienie

Byl juz prawie wieczor wiec tylko 37°C okolo

1 polubienie

Ona lubi na bogato :smiley:

i dwoiłaś się i troiłaś :smiley:

Zależy na jaki posiłek. Na śniadanie nic nie pobije sieci Renaissance Marriotta, a najlepsze śniadania jadłem w Renaissance w Barcelonie, przy Placa d’Europa. Na lunch najlepsze miejsce to restauracja Opus w Arcadii, na wschód od LA. Sashimi z czerwonego tuńczyka tak dobre, że nie trzeba gryźć, tak miękka ryba, że rozpływała się na języku a podana była na kruszonym lodzie. Co do obiadu, to kilka miejsc by się znalazło, ale nie mam “najlepszego” miejsca.

1 polubienie

Mniammmm, narobiłeś mi smaka tym świeżym mięskiem i sosami :smiley:

1 polubienie

Lecimy :smiley:

1 polubienie

Sam sobie, przy okazji, narobiłem tego apetytu. :blush:

1 polubienie

Aaaaaa…Racja!Zupelnie zapomnialem o hotelowych sniadaniach.Czy to w Warszawie czy w Toruniu,w Bolonii czy w Wenecji…
Oraz na Fuerteventurze…Szczegolnie to ostatnie…Nie mam sklonnosci do tycia ale w styczniu po 6 dniach,pojawilo sie zagrozenie :slightly_smiling_face:

4 polubienia

z ta iloscia chetnych do wypicia - nie trzeba bylo duzo, juz przez te lustra mialas wrazenie, ze pol miasta sie zbieglo :wink:

1 polubienie

Oczywiście że są. Dlatego, gdy jestem za granicą poszukuję miejsc na uboczu, dla „lokalsów", wynajmuję apartament w podobnej okolicy, korzystam z komunikacji miejskiej, chodzę do zwykłych sklepów, słucham, jak rozmawiają ludzie w swoim języku, staram się wmieszać w tłum, wsiąknąć w lokalny krajobraz choć na chwilę, bo wierzę, że tylko tak mogę dowiedzieć się coś o kraju. To dla mnie ważniejsze niż muzea i stare kościoły. Podobnie jest z gastronomią. Knajpy pod turystów tworzy się według prostego schematu: skusić „atrakcyjnością" i wyciągnąć kasę, nie dbając o jakość, bo przecież każdy odwiedza to miejsce tylko raz w życiu. Zresztą każde uatrakcyjnianie, tworzenie „atmosfery" jest formą zakłamywania rzeczywistości, a ta w danym kraju jest dla mnie najważniejsza.

2 polubienia

co do muzeow i starych nie tylko kosciolow to tez wazne.
ale tez wole omijac skupiska stonki turystuczniej i ile sie da zwiedzac na wlasna reke.

1 polubienie

Historia i owszem, ale zapewniam Cię, że niewiele mi zostało w pamięci po wizytach w muzeach i kościołach, natomiast dobrze pamięta się atmosferę, zapachy, głosy, jakiś taki ogólny charakter miejsca.

A mnie, cholera, w pamięci zostaje o wiele więcej z muzeów niż z knajp. :grinning:

A z niektórych knajp to i bez pamięci się wychodziło. :innocent:

Mówiąc poważnie, to praktycznie nie mam pamięci do lokali gastronomicznych, pamiętam tylko te swoje, gdzie chodziło się najczęściej na spotkania ze znajomymi.

6 polubień

Mam dokladnie to samo ,z bardzo niewielkimi wyjatkami.

1 polubienie