Niemal wszystkie swe wakacje miałem bardzo udane. Teraz gdy spoglądam wstecz na swe życie, to wakacje mojego dzieciństwa czyli wyjazdy na wieś na Dolnym Śląsku, dokładnie Kotlina Kłodzka. Całkowita swoboda, luz, jazdy na starej kobyle obowiązkowo, owoce z krzewów i drzew, przyjaźń z cielaczkiem i wielkim psem fantastyczne dzieciaki z Przyłęku i Topoli niedaleko Kamieńca Ząbkowickiego. To były takie szczęśliwe wakacje bo ciotki - siostry ojca i jego brat bardzo mnie kochali. Ludzie z Wołynia. Wstawałem kiedy chciałem, tak samo ze spaniem, niesamowite naturalne jadło i wieczne rozrabianie z miejscowymi rówieśnikami. Takiego smaku jedzenia później już nie było i nie ma do teraz.
Pamiętam, że ciotka zaczajała się na mnie każdego wieczora i jak dałem się złapać to wrzucała mnie do wanny celem odszorowania ponieważ upaćkany byłem niepomiernie po dziennych harcach. Nocowało się też i w stodołach na sianie, aby nie na świeżym.
Miło wspominam dwa obozy treningowe niedaleko Wałcza, gdzie trenowaliśmy z polską kadrą wioślarzy i kajakarzy oraz jeden w Szklarskiej Porębie.
Trzy razy wakacje młodości, to trzy sezony letnie w Łebie, gdzie mój klub sportowy wyrzucał mnie na roztrenowanie. Niby byłem w wojsku ale nawet munduru nie miałem i mieszkałem w prywatnej kwaterze opłacanej przez klub. Na co dzień w Gdyni, a na lato Łeba. to były lata 71-73, początkowy Gierek. Żywiłem się na strażnicy WOP, a resztę czasu wolny byłem jak elektron i nikt się mną nie interesował, kasę niemałą płacili i tyle.
Nurzałem się intensywnie w nieprawościach wieku młodzieńczego, szczegółów oszczędzę. Nurzanie owo skończyło się jak nożem uciął pod koniec sierpnia 73, kiedym poznał swą przyszłą żonę.
A teraz? Noż, kurna, przecież ja teraz mam już wakacje dożywotnie…
Fajne te"nieprawości wieku młodzieńczego"
Jak inaczej to dzisiaj wygląda…
Namioty,ogniska,kwatery…I wszystko było ok. z wyjątkiem syfu PKP.Ale brałem i to w ciemno bo jaki miałem wybór…
Miałem kiedyś identyczne do tego,podejście.Horyzonty za komuny były bardzo ograniczone.Wiele spraw,kierunków w ogóle nie wchodziło w rachubę…
Co było począć?
Tylko patrzeć w oczy
Ja wtedy wykrylam, że walacje pod zaglami to jest to.
Niestety życie z przyszłego wilka morskiego zrobiło ze mnie szczura lądowego
Co nie zmienia faktu, że nadzieja umiera ostatnia…
Kiedyś…
Miałem ponoć 5-6 lat…Zapukała do nas sąsiadka.Taka zdziwaczała nauczycielka przedwojenna o wyglądzie,jak to określił mój szwagier,lata potem,kukiełkowatym
I owa,jeśli dobrze pamiętam,pani Buchwald,zaproponowała mi przystąpienie do kursu prowadzonego"przez jej wychowanka".
Nikt nie zwrócił na to uwagi bo wszyscy byli wtedy"jej wychowankami",może poza królową Elżbietą,choć i za to nie ręczę…
Chodziło o kurs żeglarski dla początkujących,o czym dowiedziałem się ok. 10 lat pózniej gdy przyszło mi tej umierającej kobiecie,pomagać w przenosinach na Oś.Wichrowe Wzgórza.
Trudno żałować gdy nic od człowieka nie zależy…Gdy mija ponad pół wieku.Ale…Wychowywałem się na prozie min.Jacka Londona i być może całe życie wyglądałoby inaczej,gdyby zapadła wtedy inna decyzja…
Moje wakacje życia to takie, na których mogę wiele obejrzeć, zwłaszcza jeśli chodzi o nature. Atrakcje krajobrazowo-przyrodnicze cenię znacznie bardziej niż zabytki czy muzea. Ostatnio miałem takie doznania na Maderze, ale trudno to nazwać wakacjami bo tylko 3 dni.
Musze jeszcze zwiedzić Chorwacje, oczywiście z wykorzystaniem jachtu jako środka podróży, bo to tez mieści się w moich ulubionych wakacjach.
Jest chodzi o Chorwację to dla mnie przede wszystkim, zabytki właśnie…Oraz zabudowa niewielkich miejscowości…Nie zawsze tak jest ale w Chorwacji czy Grecji,przyrody prawie nie dostrzegałem.Tzn.owszem,jest cudownie
Jesli wybierasz się do Chorwacji to przede wszystkim Dalmacja i Dubrovnik…Przyrodniczo to chyba linia brzegowa bo takie miejsca jak np. Wodospady Krka są tak zawalone ludźmi ze tylko męczą…
Przynajmniej kiedyś tak to na mnie działało…