- tak
- nie
- wiele razy
0 głosujących
0 głosujących
Tak. Ale nie będę się przyznawać…
To ty rozrabiaka jesteś
Ja niestety jestem pod tym względem nudna i przewidywalna. Nie potrafię złamać prawa Mam tak silne opory przed zrobieniem tego, co nie wolno, że nie potrafię.
Wydaje mi się, że u mnie to było coś w rodzaju manii… Ale kiedyś, przechodząc na czerwonym, wpadłam w objęcia dwóch policjantów. Obyło się pouczeniem… Bardzo mili chłopcy byli!
Kiedys,jeszcze w szkole,zwialismy z knajpy,nie placac…Wtedy tez,przez bodaj 3 lata,nie zaplacilem ani razu za tramwaj czy autobus
W dziecinstwie wybijalem pilka okna ale nigdy mnie nie zlapali
Eee, z tą piłką to przypadki chodzą po ludziach…
Takie drobne przypadki zdarzały się, szczególnie w mych młodych latach. Jazda bez biletów pociągiem, czy autobusem miejskim, to był banał.
Jednakże, zdarzenie z dwoma sokistami na torowisku w Słupsku, a później podobne spotkanie z milicjantem w Dąbrowie Górniczej, gdyby się wydały, byłoby źle. Przerwa w życiorysie na bank.
Następny numer, to nie zatrzymanie się do kontroli, dokładnie w 90 roku, kiedym z ojcem ze Słupska do Jastrzębia Zdroju na pogrzeb jechał latem. Jechałem Mazdą. a oni mieli Poloneza i dwie Nyski, więc im zwiałem, a tata prawie zemdlał. To było między Toruniem, a Włocławkiem.
O obsikaniu patrolu milicyjnego z dachu dworca pisałem na starym Pytamy. To był przypadek, nie musieli tam leźć, przecież, kiedy robiłem siku z tego dachu. I tak mnie nie złapali.
Do tego jeszcze moje konfrontacje z ZOMO w stanie wojennym i nieprzestrzeganie godziny policyjnej. No i pędzenie bimbru.
Naturalne poklosie braku boisk w okolicy.Nie czulem sie nigdy winny.
Tego ostatniego akapitu nie nalezy traktowac jako konfliktu z prawem.My tez z bratem w"maglu",robilismy"koniaki"
I nie przypominam sobie abym w dniach imprezowych,przestrzegal godziny milicyjnej…
Godzina policyjna i kartki na wódkę, to było bezprawie! Jak się tego nie przestrzegało, to nie było żadne łamanie prawa, tylko “walka o prawo”
I tu masz rację, bo powszechność tego grzechu bimbrowego była taka, że przestał być grzechem. Co do godziny policyjnej, to nieraz pały szły w ruch, gdy kogoś złapali.
Ale, przeważnie łaziło po dwóch, to, mniemałem, że jakoś bym sobie poradził. Tym bardziej, że milicja nie grzeszyła nadmierną sprawnością fizyczną. Jednakowoż szczęście mi dopisywało i poza jednym schowaniem się w najbliższą klatkę schodową nic nie zakłóciło tych moich spacerów.
Wszystko wówczas bylo bezprawiem.Oglądanie"Przesluchania"w salce parafialnej,takze…
Słuszne spostrzeżenie. Podniosłeś mnie na duchu.
W Poznaniu na mojej głownej,imprezowej trasie czyli wzdluz ul.Grunwaldzkiej,zawsze bylo ich 4-5.Połowa wojskowych,reszta gliny.Ale tam tez zawsze byly i krzaki i mnostwo drzew
Uuuuu… Przypomniało mi się coś jeszcze… I to było już zupełnym łamaniem prawa przeze mnie (i nie tylko)… Było to “nocne poprawianie klasówek w szkole”. Czasem chodziłam na te wyprawy nie ze swojego powodu, tylko po prostu byłam osobą, która była w stanie poprawić wszelakie błędy w klasówkach z polskiego z francuskiego.
Z wojakami problemu nie było. Nawet powstrzymywali zomowców, a sami udawali, że nie widzą. Normalni milicjanci też za gorliwi nie byli. Najgorsza była ta zomowska swołocz.
I kuwrewskie ormo. To były szuje z charakteru.
No i te nocne"manewry",zdaje sie,zgrabnie sie przyjely w kołach rzadzących
A Ty poprawialas z urzedu czy wlamywalas sie aby poprawic zanim inni to zrobią?
Przypomniala mi sie rzecz najbardziej oczywista.Otóz w moim domu byla baza w trakcie matury z matematyki.Siedzialo takich 4 jajoglowych i liczyło…
A potem na drugą strone ulicy i przez kuchnie na sale maturalną!
Kilku sie w ten sposob uratowało…A ja,co w tym wszystkim zabawne,siedzialem za Renatą i miałem wszystko i szybciej i jak sie potem okazalo,nawet lepiej od wielu innych.
Nalezy bezwzglednie traktowac to w kategoriach cudu iz nikt nie mial żadnych wątpliwosci.Lub raczej nie chcial mieć
W dniu klasówki szliśmy w nocy. Wchodziliśmy przez uprzednio otwarte i tylko tak bez zabezpieczenia zamknięte okienko od wyjścia awaryjnego. Do klas mieliśmy komplet kluczy lub “opracowane” metody wchodzenia do nich. Klasówki były najczęściej w “gabinetach” z danego przedmiotu, a jak ich tam nie było, to w pokoju nauczycielskim. I jeszcze mieliśmy takie utrudnienie, że w szkole na górze w pokoiku mieszkał nauczyciel, który wracał sobie kiedy chciał i czasami po drodze do swojego pokoju zachodził do pokoju nauczycielskiego. Do dzisiaj pamiętam, jak kiedyś wrócił podpity i w pokoju nauczycielskim robił sobie miny do lustra a ja z dwoma chłopakami leżeliśmy pod takim długim stołem na którym było sukno aż do ziemi. A podłoga jest taka twarda. A ten skórkowaniec (przystojniak zresztą) tak się sobą zachwycił, że te miny to robił chyba z pół godziny.
Dobre!!!
Wrecz filmowe
No to mieliscie nerwy!
Szkola byla bez alarmów?
Bez alarmów. Może dlatego, że na samym dole mieszkał woźny z rodziną. To było fiulmowe. Jak kiedyś nie znaleźliśmy nigdzie klasówek z biologii (biologica zabrała je chyba do domu, to za karę zjedliśmy jej jabłko, które znaleźliśmy w szufladzie od jej biurka