KLOPS!
Jesli chodzi o wszelkiego dodaju pletwy i rybie glowy to moze nie na zupe, ale na galarete. Odpowiednio dlugo gotowane z jarzynami i przyprawami. Bo uzywanie zelatyny do auszpiku to wynalazek komunistycznej gastronomii.
@elsie ja Ci zaraz dam klops. Lepiej wymyśl coś sensownego, bo mi pomysłu brakuje
Jest taka rybna zupa . Nazywa się Ucha. Mąż wziął przepis z netu. Przepyszna. Ja jej nie umiem, ale on robi ostrą i wspaniałą. Ale nie na wigilię, tylko tak. Na wigilię czerwony barszcz koniecznie.
Ucha to ruska zupa narodowa. Moja mama też ją robiła, tylko łagodniejszą. Gdy byłem w Rosji jadłem tę ostrzejszą. Też pyszna.
Ucha to sztandarowa potrawa rosyjskiej kuchni.
Przepyszna.
Ja też robię dobre uszka według własnego przepisu. Robisz tak:
Wsiadasz w samochód i jedziesz do Benny’s Bakery w Toronto, podchodzisz do zamrażarki, wyjmujesz z niej uszka…
Hmm, ja grzybową zabielam po prostu śmietaną, nie żurkiem
U nas są trzy obowiązkowe płyny (oprócz wina) : barszcz, grzybowa z suszonych i kompot z suszu.
Od kompotu z suszu zdecydowanie wole grzane wino z korzeniami. (choc sobie ostatnio zafundowalam suszarke do owocow czy grzybow, ale to raczej w ramach zdrowego trybu zycia, suszone owoce do platkow sniadaniowych)
Z tym się zgodzę. Najlepsze ryby jadłem w LA, tam w dobrej restauracji szef rano jedzie na targ rybny i już od lanczu serwuje te ryby. Kiedyś zamówiłem sashimi z tuńczyka, nie dość że podane elegancko na pucharku pokruszonego lodu, to mięso tuńczyka było tak miękkie, że językiem można było o podniebienie zmiażdżyć, praktycznie nie trzeba było gryźć. Kiedyś też poszedłem do takiej knajpki gdzie te rybki prosto z targu leżą sobie na lodzie, a klient podchodzi, pokazuje palcem co by zjadł i mu przygotowują np z grilla. Łosoś wręcz obciekal pomarańczowym tłuszczem. W Toronto takich ryb zjeść się nie da. W Vancouver prędzej. Ciekawe co z tymi restauracjami się stanie. Połowa jest zagrożona upadłością
A co to, KLOPSIK nie smakuje???
Ooo, to mój sprawdzony sposób!
W LA, to mnie jeszcze nie było i raczej nie zapowiada się, że będę, ale bylem kiedyś w Łupawsku na Kaszubach na wczasach pod gruszą i nigdzie nie jadłem tak pysznego szczupaka, jak, właśnie tam. Rano wyławiano te szczupaki z jeziora, na śniadanie już były przyrządzone. Na różne sposoby. Były też i inne ryby, bardzo smaczne, ale ten szczupak dla mnie to było mistrzostwo kosmosu.
Łososie też prosto z burty jadałem i to za darmo, bo dość często pojedyncze sztuki zaplątywały się z dorszami w sieciach.
Wędziliśmy na podwórzu również uliki, takie duże śledzie. Do wódeczki zajebiste.
@birbant, pozwolę sobie uzupełnić Twoją wypowiedź.
Pomijam zupę rybną, wcześniej pisałam, że te które kosztowałam, były niesmaczne.
Co do smaku ryb…
Kilka razy jadłam nad morzem ryby, czasem załapałam się na nie u teściów.
Mieliśmy taki zwyczaj, że każdy z nas przywoził coś smacznego ze swojego regionu. Nas proszono o piwo rybnickie brat męża przywoził ryby morskie.
Jako żona, córka i siostra wędkarzy wiem, że smak ryby zależy od rodzaju wód. To się tyczy także słodkowodnych.
Zalew nad którym często łowiliśmy, dzieli się na wody ciepłe i zimne. Karp złowiony w wodzie zimnej ma lepszy smak. Kupny sandacz też mi tak nie smakował, jak te złowione przez męża.
Ale to chyba wszyscy wiedzą.
@joko, proponuję klopsy rybne w zalewie octowej
Nad morzem w czasie sezonu letniego bywało tak, że turyści obżerali się “świeżą” rybką ze stoisk przywiezioną ze Śląska. Tak, tak, najpierw tę rybę wykupowała jakaś śląska firma, a następnie sprzedawała straganiarzom w nadmorskich miejscowościach, tak że ta rybka wracała, a wczasowicze byli zachwyceni, jak ten świeży dorszyk czy śledzik bosko smakuje…
Za tyle kasy, co płacili, to wszystko musiało smakować, chciał, nie chciał…
Przypomniałeś mi, jak kiedyś z kuzynem w ramach młodzieżowego kłusownictwa zarzuciliśmy na noc butelkę ze sznurkiem i 50 haczykami. Złowiło się 5 węgorzy i leszcz. Węgorze na patelni jeszcze się ruszały. Zezarlismy dwa a trzy poszly do wędzenia. Palce lizać.
Rybę słodkowodną jadłem ostatnio chyba 20 lat temu, zapomnialem że istnieją
Najlepiej gdyby był TYLKO MAKOWIEC czyli strucla z makiem…
Do tego grzaniec jakiś i DOBRANOC!
Pod tym wzgledem Portugalia.
Knajpki, gdzie szef kuchni nie jezdzi na targ, a rybacy przynosza skrzynki z tym co zlowili, od kalmarow po cos co mozna znalezc w atlasie ryb, ale jak sie nazywa?
Troche oczyszczone, w oliwe z przyprawami i na ruszt. Do tego mlode wino w dzbankach. Wplcasz okreslona kwote i mozesz jesc od rana do wieczora.
Obskurnie to wyglada, ale czysciuko.
Tylko polmiski donosza.
I talerze z oscimi zabieraja.