Gdy nie trzeba się “dogrzewać” ,to i bez grzańca się obejdę…
Ale wiatr taki LODOWATY i piecuchy marzną…
Nigdy nie spędzałam Świąt w innym klimacie,ciekawe jakie to uczucie?
Z niektórymi TRADYCJAMI to już przesada.
Poza tym ROK 2020 jest zdecydowanie NIETRADYCYJNY…
Po grzańcu dostaniesz robaczywych myśli, mi w zimnym pomieszczeniu lepiej się śpi, wiatr faktycznie zimny i u mnie, nad ranem odczuwalne ok - 5 stopnia, teraz jest deszczowo czego nie lubię choć wodnik jestem. Świąt w Włoszech po północy trudno przeżyć w grudniu - 10 stopni i kołderka w soplach lodu, w dzień to mają średnio + 35 stopni, a u mnie średnio + 18, po remoncie budynku coś brzydale popsuli, na wiosnę zobaczę jak poprawić. Mi każdy klimat służy. Piecuchy są oszczędne i tyle, będziesz zdrowsza, bo lodem czy w kriokomorach masę chorób leczą za grube pieniądze, dłużej pożyjesz i astmy nie dostaniesz, ciepło uczula i wysusza
Tradycja to była jak rodzice żyli, teraz wszystko jest inne
Zgadzam się, moi rodzice utrzymywali tradycje, językowe, kulinarne, obyczajowe które przeniosła od swoich rodziców. My, nasze pokolenie, już od nich odchodzimy, zostają ledwie szczątki. Takie czasy. I wielka to szkoda.
Ja tam co nieco ciast załapałem, siostry dużo więcej. Z tradycji to gdy był problem, to wszyscy czekali na mnie - czemu to nie wiem. Ale choinka żywa to była zawsze działka mamy i najmłodszych, wieszało się bąbki / kulki /, łańcuchy, cukierki, nieraz owoce na niciach, były prawdziwe świeczki z żabkami do przypięcia, była i lameta i wata, śpiewało się w pełnym gronie, wspólny opłatek czy posiłek i pasterka. Póki co staram się całość / resztę żyjących utrzymać razem - wspólne święta czy przy grobach rodziców
To prawda @kaziu, z tradycjami wyniesionymi z domu rodziców.
Moje obecne święta coraz mniej podobne do tych z dzieciństwa.
Zauważyłam też, że póki mój syn był dzieckiem, bardziej się starałam o wystrój mieszkania czy choinki. Długo robiłam własne stroiki i ozdoby choinkowe. Teraz wszystko mniej mnie cieszy.
Może się odrodzę jak wnuki mieć będę
Jestem łakomczuchem i niewiele jest potraw, za którymi nie przepadam. Ale pomny życiowych doświadczeń, coraz dalszy jestem od utożsamiania świąt z zastawionym stołem. Co będzie to zjem, żeby głodnym nie być, nie musi być tego 12 potraw. Od biedy to i przy pajdzie razowca ze smalcem mógłbym udanie spędzić nadchodzącą Wigilię, aby inne rzeczy dopisały.
@czarny_rycerz, to pytanie powstało właśnie z ciekawości.
Chciałam z Wami porozmawiać, czy kolacja wigilijna ma dla Was znaczenie, czy na Waszym stole “musi” być jakaś szczególna potrawa.
Wszyscy jesteście zgodni, że to atmosfera najważniejsza. Na stole tylko sianko, a Wy śpiewacie kolędy do Pasterki
smalec to taki troche nietradycyjny.
Aczkolwiek, jesli dobrze pamieam JPII uznal, ze postna wiglia wynika z polskiej tradycji, nie jest obowiazkiem (biskupi oczywiscie madrzejsi i dalej szynki z chrzanem nie zalacaja) to jakbys drzucil do tego smalczyku kiszonego ogorka?
Z ogórkiem to już byłaby rozpusta.
Postna Wigilia to polska tradycja. Skandynawowie przykładowo ucztują pieczoną szynką.
Ja śpiewam tylko w samochodzie, jak nikt nie słyszy … przez szacunek dla otoczenia.
I tego się trzymaj @czarny_rycerz.
Szkoda Twoich dzieci, które siedzą w święta przy sianku. Prezentów nie kupujecie, bo to kasa, kasa, kasa!
A przecież nie to najważniejsze
Tutaj owoce morza i góry slodyczy.
Turrony, marcepany, migdaly lub kasztany gotowane w syropie.
I jako danie glowne jakis “szlachetniejszy” kawalek miesa - poledwica wolowa, stek z krowki rasy Avila, pieczony udziec jagniecy.
Warzywka oszczednie. Zreszta maja tylko jeden dzien świąt, 26 jest dniem roboczym.
Paradoksalnie, chcąc mi trochę przyszpilić, po prawdzie najprawdziwszą prawdę napisałaś. Istotą tych Świąt nie powinna być galopada po galeriach za chińskim plastikiem dla dzieci i trzy szychty w kuchni celem wyszykowania góry potraw, z których znaczna część potem ląduje w śmieciach. Nastawiam się głównie na odpoczynek i relaks z dziećmi.
Temat trochę poboczny ale wspomiałeś:
W moim pojemniku na bio-odpady lądują wyłącznie odpady. Nie rozumiem tych “wyrafinowanych smakoszy” którzy nieco źle doprawioną potrawę wywalają do kosza. Którzy kupują aby wywalić to co podobało się w sklepie a odeszła ochota w kuchni.
Tym bardziej w Święta kiedy tyle się mówi i organizuje imprez w rodzaju “kolacja dla ubogich”, kiedy zostawia się talerz dla wędrowca i śpiewa nabożne kolędy.
@Antykwa, u mnie nic nie ląduje w koszu. Jemy tylko te potrawy, które lubimy. Ponieważ lubię się byczyć w te dni, i być przygotowaną na gości, szykuję większe porcje, ale większość zabezpieczam, mrożę, przechowuję tylko w szklanych słoikach.
Przy moich niektorych eksperymentach kulinarnych (na szczescie na niewielka skale) efektem bywaja bioodpady wlasnie
I o tym piszę właśnie, o twórcach bioodpadów. Twoje szczęście że jesteś takim “na niewielką skalę”.
W temacie koszy się zgadzamy. A w szczegółach w temacie
Ja zaczynam wcześniej. Kupuję tylko to z czym wiem co mogę zrobić i po co to kupuję. Szykuję w kuchni to co mogę spożyć i wiem co zrobić z nadmiarem. Słoiki są u mnie w ciągłym obrocie.
Nic naturze nie daję co jej się w procesie naturalnym nie należy.Jeżeli takie działanie ktoś nazwie skąpstwem to właśnie skąpcem jestem.