Blaski i cienie 1989 roku

Rynek w ogóle nie istniał żaden, nie tylko mieszkaniowy. Musiałeś po prostu pracować żeby cokolwiek dostać. Być może wszyscy się nie załapali z jakiś powodów, bo może byli wrogami ojczyzny etc, jednak mówić, że nic nie rozwiązywał to nadużycie.
Owszem to że nic nie rozwiązywały dowiedzieliśmy się później gdy przyszło nam spłacać kredyty gierkowskie.
Jak niczego nie rozwiązywały, to nie wiem kto na tych osiedlach mieszkał i gdzie mieszkała ta większość? A to blokowiska przeważały w kazdym miescie. Przecież polskie miasta wygladały jak największe blokowiska świata, z usytuowanym w centrum starym zabytkowym miastem.

Ale ok.

Acha dodam że moi rodzice wykupili na użytkowanie wieczyste (czyli te 99 lat) dopiero w latach 90. Podobnie jak inni. Niektórzy nawet dopiero w XXI wieku. To już jest forma własności. Później można przekształcić na własność takie mieszkanie. A za socjalizmu to były mieszkania spółdzielcze.

No ale sam przyznaj: jak ktoś chciał mieć pracę, to miał i to natychmiast. A w pracy: czy się stoi czy się leży…

Na tych osiedlach w wielu mieszkaniach, w jednym lokalu mieszkali rodzice z dorosłymi dziećmi i ich dziećmi. W jednym metrażu tzw wielopokoleniowość. Od groma tego było.
I te dzieci dostawały przydział, kiedy już ich dzieci stawały się dorosłe i zakładały następne rodziny.
Miałem sąsiadów, którzy w jednopokojowej kawalerce mieszkali z dwojgiem dzieci przez 7 lat. Mieli szczęście, bo dano im po tych siedmiu latach chatę z jednym pokoikiem więcej.
W PRL przeciętny czas oczekiwania na swoje mieszkanie, to 20 lat.

Tak. O pracę było bardzo łatwo, gdy się nie miało tzw, wilczego biletu, który ja kiedyś dostałem w czasie stanu wojennego i przez 2 lata mogłem zapomnieć, by mnie gdzieś przyjęto.

Większość mieszkała normalnie birbant.

Ale niech ci będzie. Masz rację :wink: bo już nie wiem co powiedzieć.

Normalnie, to ok 60% max. Z tym, że z tych 60, wielu się naczekało.Wiem, co mówię, bo żylem w tamtych czasach. Miałem znajomych, rodzinę. Wielu ludzi zapisywało się do PZPR tylko ze wzlędu na większe szanse skrócenia czasu oczekiwania na własny kąt. Bo partyjni mieli pierwszeństwo.

Z tymi mieszkaniami bywało faktycznie różnie. Bywało i tak, że na noc rozstawiano łóżko polowe i śpiący na nim miał głowę w przedpokoju a nogi w pokoju. I jak komuś z pokoju w nocy chciało się siku, to musiał przełazić nad tym śpiącym na polówce.Były to oczywiście ekstremalne przypadki, niemniej jednak były. A uczyć się najlepiej było na kibelku, bo wszędzie pałętali się ludzie i rozpraszali.

A ja żyłam w jakich czasach. Znam jeden wieżowiec, gdy były mieszkania które się wspołdzieliło z innymi rodzinami. Być może takich ‘wieżowców’ było więcej, ale na pewno nie więcej.
Może ci się lata pomyliły, bo jak był boom za Gierka, to mieszkań było na potęgę i nie było potrzeby gnieździć w jednym mieszkaniu po dwie rodziny.

I ci wszyscy ludzie którzy mieszkali w tych mieszkaniach do partii nie należeli. :wink:

Ramka Collins, brawo!

1 polubienie

Ekstremalne, ale nie rzadkie.

1 polubienie

Mieszkaniowego boomu za Gierka nie było.
Oczywiście, że wielu niepartyjnych miało mieszkania.

To kiedy te blokowiska powstały, które górują nad miastami do dziś?

Za PRL, ale było tego za mało w stosunku do potrzeb. Problem mieszkaniowy istniał do samego upadku ustroju.

Prywatne też można było mieć, Jak ktoś miał pieniążki, to każde mieszkanie można było kupić na tzw dzierżawą wieczystą, czyli 99 lat. I każdy miał do tego prawo.

W 92 też tak kupiłem.

Birbant pierniczysz, większość ludnosci, od mleczarza po profesora mieszkała w tych blokowiskach z lat 70, bo to tam było zlokalizowanych najwięcej mieszkań… nie na starym mieście, w kamienicach. To, że ktoś mógł mieć problem z mieszkaniem, nie znaczy że takich było większość.

Można było na użytkowanie wieczyste - bo to rzecz wprowadzona właśnie za socjalizmu, własność zbyt drażniła, ale większość miała zwyczajne spółdzielcze mieszkania.

Ta większość, to raptem 60%, która w latach 80 doszła do tego pokoleniami. Piszę o tych, o tych, którzy mieli mieszkanie tylko dla siebie. Niby ja też miałem, ale pomieszkiwała u mnie siostra, a brat w Poznaniu mieszkał z teściami i siostrą żony. Bo na mieszkanie od razu po wejściu w dorosłość nie mieli szans. Ja również swe małżeństwo zacząłem od mieszkania z rodzicami i żeby ojca nie przenieśli służbowo po roku, cholera wie jak długo by to trwało?

Nie zgadzam się z tobą. Piszesz wyłącznie z własnej perspektywy. W latach 70 był boom mieszkaniowy i kwitnęło budownictwo mieszkaniowe, nie w 80. Nawet ludzie ze wsi przeprowadzali się do miast, zatrudniali w różnych zakładach i otrzymywali mieszkania.
Nie ma sensu dalej dyskutować.
Miłego dnia!

Miłego. :blush:

1 polubienie

@anon44086484 , @birbant , Przeczytałam Waszą rozmowę, postanowiłam w wielkim skrócie opisać , jak się żyło mojej rodzinie w tamtych czasach.
W 1970 r. tato dowiedział się ,że są masowe przyjęcia do pracy w kopalni, po długich rozmowach z mamą, postanowił postawić wszystko na jedną kartę, spakował walizkę i wyjechał na Górny Śląsk. Powodem jego decyzji był ogromny “pakiet zachęt”, między innymi wyższe zarobki, kilka rocznych premii i możliwość otrzymania mieszkania w kilka miesięcy . Aby otrzymać w tak szybkim czasie mieszkanie, trzeba było spełnić kilka warunków : wpłacenie odpowiedniej kaucji, posiadanie rodziny i wykonanie prac społecznych w określony godzinach ( nie było potrzeby należeć do “czerwonych”). W 1971 r . zamieszkaliśmy wszyscy w zakładowym M-4 . Kilkanaście lat później, moi bracia zostali górnikami, kiedy założyli swoje rodziny, na mieszkanie czekali kilka miesięcy , obaj należeli do Solidarności ( wkleiłam Wam filmik z ich strajków). W 1990r zostałam żoną górnika, 2 lata później otrzymaliśmy mieszkanie zakładowe. Nie będę się już rozpisywać o dość wysokich zarobkach w stosunku do innych grup zawodowych, premiach, czekach jednorazowych, bardzo tanich wyjazdach weekendowych, wycieczkach, wczasach i dotacjach do podręczników szkolnych. Reasumując, każdy z nas miał inne przeżycia.