Faktycznie chyba wystarczyło telefonu nie mieć by sie nie orientować…
Ja byłem poumawiany.Z dziewczyną na wieczór i jeszcze coś było,w sprawie biegania chyba…
Do kościoła na 12.30 ale…Nic z tego blizej nie pamiętam bo to było na Piastowskim…Jedynie ten tłum…
A ja poprzedniego dnia byłem na randce z dziewczyną z nadzieją na kolejne, ale nie znałem jej adresu, tylko telefon, a te milczały jak zaklęte. Dopiero w lutym się spotkaliśmy ponownie.
Ha!
To wręcz filmowe…
To jak nie przyjść na spotkanie.I nikt nie wie że nikt nie jest winny…
Pamiętam też tego grudniowego Sylwestra. Tzn, jak go spędziłem.
Mieliśmy domówkę ze sporą ilością swoich, niczego na niej brakowało. Atmosfera typowa dla takich imprez, zapomniało się o realnej rzeczywistości. Do czasu.
O północy na mieście spokój, fajerwerków nie było, wiadomo. Czasem ulicą przejechał wojskowy gazik albo milicyjna nyska zwana suka. Na widok czteroosobowego patrolu elewów szkoły milicyjnej stwierdziłem, że zamiast normalnych fajerwerków mamy teraz takowe fajerwerki intelektu, czym rozbawiłem towarzystwo.
Ale o godzinie 2 obudził się we mnie bohater i wzbudził żal z powodu tej “wojny”. Więc wyszedłem przed blok, nabrałem mroźnego powietrza w płuca i zacząłem ryczeć pieśń na melodię Szarej Piechoty;
Nie chcemy komuny, nie chcemy i już,
nie chcemy ni sierpa, ni młota,
Za Katyń, za Grodno, za Wilno, za Lwów,
odpowie czerwona hołota…
Maszerują strzelcy, maszerują…
Tyle zdążyłem “dośpiewać”, albowiem całe towarzystwo na czele z żoną skoczyło mi na plecy i zaprawiłem gębą w śnieg. Nec Herkules…
Zaniesiono mnie, jak skrępowanego do domu.
Na szczęście incydent ten nie wywołał żadnych skutków. Dodaję tę uwagę dlatego, że mieszkałem w bloku dla urzędników państwowych i milicjantów.
W sumie to były trzy okoliczne bloki. Nikt nie zadzwonił tam gdzie trzeba…
Piekna piesn!!!
W sam raz na takie okoliczności…
Ja w sylwestra także niczego nie dopuszczałem do siebie…Mialem coraz większego bzika na punkcie pewnej koleżanki,dotarla do mnie błyskawicznie nowa płyta Stonesow"Tattoo You"i to mną zawładnęło niemal na 100%.
Ooo…, kochaniutki, wtedy tom już był żonaty i dzieciaty, “kolegować” się mogłem tylko z małżonką. W sumie fajnym “koleżeństwem” byliśmy.
Wszystko mi wtedy groziło…Milicja,kontuzje,zlamane serce, powtarzanie klasy…Wszystko prócz jednego…Nie zamierzałem się żenić!
Zdanie zmieniłem nieco ponad 15 lat później
Wtedy to była “prywatka” kolego @Birbant!
O właśnie,racja!!!
Ja wiem nosiles opornk
Prywatki wtedy miewali młodzi. Już Gąsowski w tamtych czasach “zapytywał”, gdzie te prywatki. No, kilka lat później.
Bo “później” to już były imprezy.
Oraz “balangi”
Czasem jeszcze prywatki, o czym przypomniał skutecznie Oddział Zamknięty
"Zróbmy więc prywatkę jakiej nie przeżył nikt…
Niech sąsiedzi walą,wala do drzwi
Sztuczne ognie niech się palą,pala a Ty
Tancz i wino pij,aaaha…
ALe to było ze 30 lat temu. Potem pojawiły sie nie wiadomo skąd “domówki”
A propos balangi - była taka piosenka, skąd to słowo wzięło swoją nazwę, ale nie mogę jej znaleźć, to jakiś latynoski zespół śpiewał.
Kolego @Bingola Ja tak specjalnie napisałem, że domówki, żeby młodzi zrozumieli o co chodzi…
A som tu tacy?
“La Balanga” i zespół Bimbo Jet.
Fiesta