I ten Wibowit jedzony z dłoni
Było mało samochodów i dużo śniegu to się jeździłoJa z trzech lip aż do Urzędu Gminy zjeżdżałem.
Dwóch moich kolegów starszych ode mnie o rok każdy, zima po zimie zginęli. właśnie na sankach. Jeden mój rówieśnik został kaleką do końca życia z powodów tych zjazdów. Smutne to, ale prawdziwe.
I nikomu się nic nie stało
A czy ktoś z was zna znaczenie nazwy “zwis męski ozdobny”?
Ja tak obok tematu, ale w nawiązaniu do tamtych czasów. Dwa lata temu nauczyłem wnuczkę, wnuka i jedną jej koleżankę rżnąć w tysiąca i makao.
Smartfony poszły na bok, a ja miałem przerąbane i opędzić się od nich i kart nie mogłem.
Za tydzień będę w Polsce i już zapytują, czy pogramy w karty.
Pamiętam jak w deszczowe dni w różnych komórkach i klatkach schodowych rąbało się w karciochy, aż miło. A jakie kłótnie i bójki z tego wynikały…, łezka w oku zakręciła się mnie…
Znamy znamy. Powstał razem z podomką.
nikt się nie mazał, że kolano rozbił, bo poślinił i leciał dalej. A teraz płatki śniegu z rodzicem helikopterem rozczulają się, że dziubulek się rzuca na ziemię w markecie i że on się zdenerwował 5-latek …że dziecko cierpi i ograniczać nie wolno.
Mając lat siedem, nauczyłem się jeździć konno na oklep, na wakacjach wiejskich, rok później pływać podglądając tych, co już umieli, a zimą sam na łyżwach się nauczyłem. Na rowerze też mnie nikt nie uczył, naumiałem się na tatowym, jeżdżąc i pedałując systemem; po ramą, bo nagi były za krótkie.
Kosiłem mając lat 10, kuzyni mnie nauczyli, itd…, itp…
I się nie spociłeś jakoś…
Spocić to się człek spocił. jak cholera, ale to nikogo nie wzruszało. Wiadomo, człek się ruszał się, to i spocić się musiał.
W dupę dostawało się za co innego.
Wszystko z obrazka kojarzę No i kapsle jak najbardziej
Bez komórek nikt nie zaginął, choć telefon miał mało kto. Nie wiedział człowiek, jaki świat jest niebezpieczny bo nie było netu
Gdybym chociaż raz stamtąd zjechała, to przez tydzień nie mogłabym usiąść na tyłku. Tam zdarzały się wypadki i miałam zabronione.
Komórki były, a jakże i swój urok miały. U nas na podwórku każdy lokator miał swoją, był ich cały rząd, a na dachach wyczynialiśmy dzikie swawole. Nie były wysokie, właziło się przez gruszę, która rosła obok ostatniej. A później przez trzepak, który zamontowano po jakimś czasie.
Za ganianie po dachach, jednakowoż wymierzano nam kary, bo upadek z trzech metrów mógł się źle skończyć.
ja nie umiałam potem zleźć i zawsze się wydawało, że wlazłam, bo nie umiałam na czas się oddalić z miejsca zbrodni
Swą edukację rozpocząłem z prawą ręką w gipsie, albowiem dzień przed pójściem do I klasy, dnia 31 sierpnia 59, zleciałem z tego trzepaka i połamałem łokieć.
A z temi dachami na komórkach, to tak się skończyło, że je grubo wysmołowali i już nie dało się na nich brykać. Ale jednego na tę smołę wrzuciliśmy i awantura z tego była niepomierna.
Mnie po takim smołowaniu rodzice benzyną (chyba) domywali, ale ja to się sama osobiście wysmarowałam
Dzieci i niektórzy dorśli nie siedzieli na tyktokach i innych głupotach i ludzie do siebie chodzili w gości dzieląc się wiadomościami, gdzie rzucili papier toaletowy.