Ja miałem żółwie ninja i wojowników G.I Joe. W młodszych latach były gumowe dinozaury. O dziwo nie przepadałem za autami.
Najdłużej siedziałem w klockach lego.
klockami drewnianymi, a poza tym jestem za stara i wtedy nie bylo zabawek, bo byl kryzys
Tym co bylo kolorowe i dalo sie z tym cos zrobic.
I nie sac zlapac sie na demolowaniu świata
Klocki lego to do dzis nie sa, za latwe w ukladaniu
Marzyl mi sie kucyk, ale niestety nawet nie skonczylo sie na koniku na biegunach
Żolnierzykami.Mialem ich tyle że były z tego 2 armie…Drewniane klocki i budowanie zamków…Czasem ustawianie tego na podłodze,zajmowalo znacznie więcej czasu niż same bitwy.
Inna rzecz to kolorowy peleton kolarzy z wymalowanymi koszulkami i numerami startowymi.Innymi słowy Wyścig Pokoju.Popychalem to towarzystwo po tej samej podłodze,mierzylem czas…
Jednak koło 3 albo na początku 4 klasy, wszystko to zaczynało powoli ustępować książkom.
Dodać tez muszę iż większość czasu spędzałem poza domem,glównie grając godzinami w piłkę.
W wieku lat 12,dostalem pierwszy magnetofon szpulowy i wtedy wszystko uległo całkowitemu przewartościowaniu.
Niemniej i tak zdarzało mi się wychodzić na ulice z łukiem i kołczanem pełnym strzał
Samochodami, samolotami, łódeczkami, potem zaczalem sam je budować, tzn. modele - z kartonu, sklejane czy z plasteliny. No i oczywiście kapsle, w latach świetności polskiego kolarstwa mialem cały peleton Wyścigu Pokoju. Żołnierzykami na szczęście się nie bawiłem .
Ja nie miałem zbyt dużo zabawek, a większość z nich przybywało pod choinkę, ale jakieś samochody, misie, klocki, gry planszowe, co najmniej jeden pociąg, a od wieku 7 lat ja grywałem na konsoli Pegasus.
Konsola Pegasus? Nie gram w gry komputerowe. Jakis maly elektryk, maly chemik?
“Pegasus to koń, co ma skrzydła i lata” (minister Zbigniew Ziobro) xD
A co jest tak strasznego w żołnierzykach?
Zapomniałem o jednym.Chyba dlatego że to nie zabawa a wręcz przeciwnie.Olbrzymia siła która większość zabaw usunęła w cień.
W wieku lat 11,dopadła mnie filatelistyka.Nagle i na dobrych 6-7 lat, w takiej właśnie,niesamowitej intensywności.
Siedziałem nad znaczkami czasem po kilka godzin dziennie.Było ciekawiej bo sklepy filatelistyczne były niemal wszędzie.Gorzej że nie zawsze było to w zasięgu uczniowskiej kieszeni…Oprócz map i powieści przygodowych,najlepsza i najbarwniejsza nauka geografii!
Straszne jest to, że dzieci bawią się w zabijanie.
Najchętniej chodziłam po drzewach i bawilam się w Indian. Wprawdzie sama, ale zajmowałam się robieniem łuków i strzał. Potem książki, często siedząc na drzewie…
Lalkami, a na podwórku piłką , skakaniem i akrobatyką na trzepaku. Czasem z bratem grałam w chińczyka, a czasem w karty (ale nie takimi w Piotrusia, tylko “dorosłymi”) czasem w warcaby lub układaliśmy domino. Czasem wymyślaliśmy straszne historie i potem się baliśmy, albo coś nabroiliśmy rodzicom działając w dobrej wierze (pożar w mieszkaniu i powódź w mieszkaniu). Jak się ma brata prawie równolatka (półtora roku różnicy), to zabawki nie są konieczne. We wszystko potrafiliśmy się bawić nawet bez żadnych zabawek i zwykle było tak ciekawie, że aż nie chciało się iść spać. Jak już umiałam czytać, to czytałam nam na głos książki i książeczki, dopóki on też się nie nauczył, by sobie samodzielnie czytać.
Nie no…Nawet kpiny powinny mieć swoje granice
Miałem kilka klaserów, kupowałem dość rzadkie serie i bloczki. Zniechęciło mnie do znaczków gdy na wakacje przyjechała kuzynka i moja mamuśka dała jej do “oglądania” znaczki. Oczywiście wszystko zniszczone, porozrywane bloczki. I na tym się moja przygoda z znaczkami skończyła.
Slyszałem o takim barbarzyństwie,kilka razy w “epoce”.Nie wiem co bym zrobił…Naprawdę nie wiem
A ja kilka lat używałem pesety by przemieszczać znaczki. Do dziś "dzikuski " nie cierpię.
???
Nie rozumiem…A jak inaczej chcesz traktować znaczki?
No chyba że dzikuska to Twoja kuzynka
Oczywiście że kuzynka.