Mövenpick i Lavazza mielone w młynku żarnowym i parzone w makinetce
Zwykła sypana (najczęściej Tchibo, MK Cafe, Lavazza, a ostatnio też Astra) zalana wrzątkiem i z mlekiem. W pracy piję czarną, bo nie mamy lodówki i tez mi smakuje. Od 4 lat nie słodzę kawy i tak się przyzwyczaiłam do gorzkiej, że teraz nawet nie wyobrażam sobie pić słodzonej.
Ja mam jeszcze te koszyczki trzy rodzaje złote i srebrne Żal się ich pozbyć takie urokliwe.
Specjalnie za kawą nie przepadam, częściej piłem herbaty owocowe, w którejś pracy przypadło pracować z kobietami i tam kawa już czekała na mnie, ba szefowa nawet oszczędna - fusy zalewała tylko 3 razy, i jakoś tak zostało, niemniej obecnie 14 dzień nie piję kawy, a przed to różnie i różne te kawy były, z mlekiem to na fuchach raczyli, specjalnie różnicy nie widzę z automatu czy sypana po turecku. Podobnie w Włoszech raczyli samą esencją - kawa szatan konia z wozem by przewróciła
U mnie w domu nigdy nie było i zawsze zazdrościłem tym, co to mieli Chyba sobie na starość kupię, żeby sobie jakoś poradzić z tą traumą z dzieciństwa
U mnie jakis czas byly, ale potem szklanki, do ktorych pasowaly sie wytlukly i zdaje sie komus sie podobaly to i poszly do ludzi. Mama chyba gdzies jakies koszyczki zachowala w piwnicy, ale glowy nie dam, bo tam to by trzeba jskies wykopaliska archeologiczne, jak nie paleontologiczne zorganizowac.
U mnie piło się w kubeczku!!!
Też zawsze porównuję zagracenie piwnicy do warstw geologicznych z różnych epok. Kawał historii się tam zwykle kryje. Dlatego nieraz sprzątanie piwnicy (szuflady zresztą też) trwa tak długo, bo człowiek przystaje, zamyśla się i wspomina.
U mnie szklanki były, ale bez koszyczków. Zresztą częściej pito w filiżankach.
Byly takie kubki - szklanki z uszkiem. U mamy chyba jakies pojedyncze przetrwaly.
Ja mam kubki i filizanki. Szklanki to typu tubka lub do piwa tylko.
Ze swojego dzieciństwa i młodości pamiętam że dorośli pili kawę przeważnie w szklankach. Na szklanych spodkach koniecznie. Później pojawiły się metalowe, a następnie koszyczkowe uchwyty i ja już, jako pełnoletni, łapałem się na to. Przynajmniej w pierwszych latach swego małżeństwa. I nagle pojawił się duralex, takie dziwne, ciemne szkło, talerze i szklanki. Te szklanki miały uszka. To stało się bardzo modne i było w każdym domowym gospodarstwie. A teraz mam tylko dwa kubki wyznaczone do kawy, z których korzystam na zmianę. Właśnie zaraz sobie kawę zrobię.
Pewnie takie?
A duralex do dziś aktualny.
Ja mam serwis i filiżanki na codzien, tylko, ze kobaltowy.
https://sgfm.elcorteingles.es/SGFM/dctm/MEDIA03/201711/28/001072256F6406____2__640x640.jpg
Tak. Talerze też z tego były. Mam jeszcze sporo tego w swoim polskim mieszkaniu.
To jest ponadczasowe.
I wygodne, bo i do mikrofali wstawisz, i zmywarki sie nie boi.
Mnie się to głównie kojarzy z „dura lex sed lex" Podobno ten duraleks był nietłukący się.
Powiedzmy, trudno się tłukący. Potrafił się stłuc, ale przy mocniejszym uderzeniu. Za to nie pękał pod wpływem wrzątku, co zdarzało się często zwykłym szklankom. Zwłaszcza tym o grubszym szkle.
Kiedyś miałem jakieś szklanki i miskę z duraleksu, ale już nie pamiętam jak było z wytrzymałością, bo się zdążyły wszystkie wytłuc
Duralex się tłukł, owszem, ale nie zawsze. Zdarzało się i tak, ze po upadku był tylko mały odprysk w miejscu uderzenia.
Za to pamiętam, że nie przepadałem za talerzami, bo po jakimś czasie było na nich widać rysy, dlatego wolę jednak te tradycyjne, nieprzezroczyste.
Zgadza się, po długim użytkowaniu rysowały się.