Jeden był tam w wojsku. W zimie była taka śnieżyca, że wychodząc z budynku do kibla (kiblem był rów a nad nim pospolita żerdź), to dłoń wyciągnięta na długość ręki była niewidoczna. Do kibelka szło się po sznurku.
Jak się sznurka puściłeś, to twe kości ogryzione przez lisy znajdowane były dopiero na wiosnę.
Drugi kumpel jeździł ciężarówką. Silnik non stop włączony. Jak zgasł, to ty za 5 godzin też zgasłeś. Jeżdżono tylko w zimie, gdy mokradła były zamarznięte. W innych porach nieprzejezdne. Co jakiś czas spotykało się ciężarówkę, której kierowcy nie udało się dojechać do celu.
Skuwysyny są akurat wszędzie. Nie wiązałbym tego wyłącznie z narodowością i ustrojem politycznym. To na tyle pożyteczna cecha, że się ją wybitnie dobrze opłaca
Też byś ukradł gdybyś miał możliwośc.
Chyba, że wolałeś stać na bramce i wozić robotników do budowania rurociągu, który se tam gdzieś stoi i rdzewieje.
Może zamieszkały w nim już jakieś zwierzątka?
A tak szczerze mówiąc to gdyby włądza przypadła komuś z nas to mogło by nie być tak rózowo.
Np ja bym sie tak nie p i e r d o l i ł z esesmanami w owczych skórach.