@Jedenon , @Devil ma całkowitą rację. Na starym pytamy już pisałam,że Polak dla Polaka za granicą jest wilkiem. Jeszcze ileś tam lat wstecz byłam otwarta na kontakty z rodakami,aktualnie jak najdalej. Mam małą garstkę(bo na palcach jednej ręki mogę policzyć)sprawdzonych w kluczowych sytuacjach znajomych i to wystarczy.
Oooo Za czasów PRL-u to się podróżowało! Jak widzę te pożałowania godne teksty typu “Za PRL-u to dopiero było fajnie” to mnie skręca. Ale nie o to chodzi. Faktem jest, że zjechałem z dziewczyną w tym czasie Polskę wzdłuż i wszerz pociągami narąbanymi ludźmi jak konserwy sardynkami. Miałem jakiś pożyczony namiot, (bo własnego nie byłem w stanie kupić) i tak targając dwa worki - sam uszyłem z materiału na kimono (plecaków nie było, towar deficytowy) telepaliśmy się po Ojczyźnie. Wtedy to u jej babci przeżyłem szok, bo ta wywróżyła jej z kart to o czym z dziewczyną rozmawiałem! Do tej pory to dla mnie zagadka! ( @anon52897632 jesteś tam? To Ci kiedyś opowiem, a ja, jak wiesz nie ściemniam! )
Na jakimś odcinku tej eskapady - w Częstochowie skończyły się nam pieniądze, ale co to za problem. Pożyczyłem od zakonnic. Udało się! Potem, (o ja głupi) wydawało mi się, że jak wpłacę na Klasztor Jasnogórski sumę, jaką pożyczyliśmy, to ta zakonnica ta kasę otrzyma … Eee kończę, bo zaśniecie
Pisz dalej @benasek .
Cooorva,to jest szalenstwo!!!
A jak by Cie ten Poznaniak nie zabral to co???
Ale rozumiem…
Kiedys tak łapałem stopa w rejonie szczecińskim…To byl Kamien Pomorski…Brzmi ładnie ale to wydupie takie ze mozna sie opalać…
Miales szczescie…Ale na tym sie takie opowiesci zwykle opierają…Inaczej by nie bylo…
Wiesz, co mnie wtedy najbardziej wcoorwiało? Te cholerne zimno w nocy. I jeszcze coś Ci napiszę, nic mnie nie nauczyły “przygody” spania w lesie pod gołym niebem, gdzie oprócz zimna jeszcze dokuczały komary, ale te na szczęście nie kąsają całą noc a tylko do jakiejś godziny. Za studenta ich przeżyłem bez liku. Jednak na tyle “zmądrzałem” że już w lesie pod chmurką (czy też przykryty tylko świerkowymi gałązkami) nie spałem.
Zapytasz zapewne, po kiego Iwana ja w ogóle w lesie zasypiałem?
A dlatego, bo moja dziewczyna miała chatę w lesie i ja tak sobie do niej z Poznania w okolice Włocławka co tydzień zajeżdżałem. Do perfekcji nauczyłem się wtedy jazdy na gapę. Wiszę miliony PKP, czym oczywiście nie ma się czym chwalić. Ale ja wtedy biedny byłem jak pół myszy kościelnej. Oczywiście nie mogłem spać w domu dziewczyny, (takie czasy) więc wyjeżdżałem. Niestety, czasem kończyło się to tym, że na ostatni podmiejski autobus do miasta już nie zdążałem. Miałem dwa wyjścia: Albo gnać 15 km do miasta p /las pieszo albo w nim spać.
Co byś wybrał? Nadmienię tylko, że zdarzyło mi się w tym lesie kilka przygód. Może kiedyś opowiem. Jedną nich (już kiedyś pisałem) było to, że gdy raz w środku lasu spałem w namiocie, ktoś lub coś 2-3 razy okrążyło ten namiot. W środku lasu w nocy! Pamiętam jak dziś, że mi się wszystkie ważniejsze chwile w życiu przypomniały. Nie wiem, co to było. Może jeż a może zbłąkany ufoludek z Zeta Reticuli
Moja pozniejsza zona,mieszkala za Lesznem,na kompletnym wydupiu.To bylo zawsze 45-50 min marszu od stacji kolejowej ktorej nawet nie pamietam…Pecna…Tak to sie chyba zwało…
Dookoła czysty Gierymski…
Wybralbym las…Zreszta zdarzylo mi sie to miedzy Wierzchucinem a Bialogórą,w pol.lat 90-tych…Tuz po igrzyskach w Barcelonie
Moja najdalsza i najciekawsza podróż to 12-dnowa wycieczka szkolna do Niemiec . Chętnie jeszcze raz bym przeżył tę podróż.
Tu wszystko jest drogie nie no… wlasnie sprawdzilam, to kosztuje 2000$. Nigdy tego nie sprawdzalam, a tak mnie zawsze tym straszyli jakby to cena z kosmosu miala byc. Tak czy siak, ubezpieczenie kosztuje tylko $50 rocznie.
Piszesz o tej sytuacji jak nocowałeś sam w lesie w namiocie nocą ? W sumie to chyba nie miałeś wtedy namiotu ? Nie jestem pewien czy mi o tym opowiadałeś co piszesz, a nawet jeśli to niestety nie pamiętam
No ale jednak,jest roznica?!
Bylem w szoku widzac kwote…Pamietaj ze patrzy sie na to czesto przez pryzmat polskich zarobków…
Niemniej,sama sytuacja…
Takich noclegów w lesie miałem tyle razy, że już nie policzę. Z namiotem, bez namiotu … Teraz się czasem zastanawiam, ile to człowiek miał energii i chęci na takie przygody. Dziś by mi się chyba nie chciało.
No to i ja jeszcze coś dodam ze swych wojaży, z jednej podróży, której nie zapomnę. Nie było tak kolorowo i hardcorowo, jak u kolegi @benasek raczej bardziej siermiężnie i lokalnie, ale przynajmniej śmiesznie.
Miałem wtedy 20 lat i dostałem z klubu urlop na święta Wielkanocne. Wic polegał na tym że dali mi to wolne na 3 dni przed świętami. Dlatego, jadąc pociągiem z Gdyni do Słupska, nie wysiadłem w tym moim mieście tylko namówiony przez kolesiów, kontynuowałem podróż do Szczecina, gdzie miała odbyć się “mała” imprezka. Dałem się namówić i postanowiłem tam wstąpić “po drodze”. No i ta imprezka trwała ze 40 godzin bez spania. Zaczęła się w czwartek, a skończyła w Wielką Sobotę nad ranem i tego dnia przed brzaskiem, sponiewierany niesamowicie, wsiadłem w pusty pociąg pośpieszny relacji Szczecin - Gdynia via Słupsk. Gdy pociąg ruszył, zmęczenie spowodowało, żem zasnął i obudziłem się w… Gdyni. A Słupsk, jak wiadomo, leży 90 km wcześniej. Na szczęście za godzinę miałem pociąg odwrotny z Białegostoku do Szczecina więc jakoś przebiedowałem na dworcu ten czas i za tę godzinę już jechałem z powrotem. Znów przysnąłem i obudziłem się w… Koszalinie. 70 km dalej. Tym razem za dwie godziny miałem powrót osobowym, który swój bieg kończył właśnie tam. No cóż, odczekałem, wsiadłem, pociąg ruszył, a ja znów przysnąłem. Ale przejechanie Słupska tym razem nie groziło. No i starałem się drzemać bardzo czujnie. Dało ten ten efekt, i wyczułem, jak pociąg hamuje. Otworzyłem więc oczy, zobaczyłem, że zatrzymujemy się na dworcu, więc błyskawicznie wysiadłem. Gdy ostatni wagon zniknął w dali, rozejrzałem się i okazało się, że jestem w Sławnie, 25 km przed Słupskiem. Następny do Słupska za 4 godziny, a autobus PKS za 5.
Polazłem na stopa, a na drodze wyjazdowej pustka, bo to Wielka Sobota, przecież. I mżawka do tego
Ale dobry bozia wreszcie zlitował się nad swojem grzesznem synem, po po 10 minutach udało się zatrzymać Fiata 125, a jego właścicielem i kierowcą był mój sąsiad, co mieszkał dokładnie nad mieszkaniem rodziców. I tak dotarłem, jako ten syn marnotrawny. Podróż trwała kilkanaście godzin, mimo, że ze Szczecina do Słupska jest tylko lekko ponad 200 km. O wydanej kasie na bilety wspominał nie będę.
A święta spędziłem w miłej, rodzinnej atmosferze.
A najgorsze jest w takich okolicznosciach przyrody,robactwo.
Moge nie spać,mogę być tylko pod tropikiem co zdarzylo mi sie kiedys w Beskidach ale na te małe cholery lekarstwa nie ma…
Jest taki country wykonawca w Polsce,o nazwisku Szwed.Jak on fajnie opisuje takie sprawy!!!
To Twoje balansowanie,przypomnialo mi jak jechalem do Gdanska na kurs/egzamin i wysiadalem wszedzie tylko nie w Gdańsku.Ze strachu…Bo jak raz zaspalem w Sopocie to potem zimny pot czlowieka oblewał…
Na Twojej trasie,znając siebie,pojechalbym do Kolobrzegu.Jak dym pod sufitem,to dym!!!
“Pół myszy koscielnej”
Z kazdym czytaniem,cos innego mi sie przypomina…Przeciez ja kiedys zasnalem u niej na progu…
Jak to sie stalo ze wszyscy posneli w tym samym czasie,do dzisiaj nikt nie wie.Patrzelismy na siebie o świcie jak na jakies kosmiczne zjawisko…
Z reguly wybieralem to gnanie ale dzisiaj chyba wybralbym drzemke pod krzewem…Starszy juz jestem
@Birbant jesteś mistrzem! Ja miałem coś w mikroskali podobne do twoich przygód. Jechałem z Bielska-Białej do Krakowa pociągiem i dotarłem na stację Kraków-Płaszów. Ponieważ miałem załatwić coś w centrum, to pomyślałam, że najlepiej będzie jak dodaje na dworzec główny pociągiem. Nadarzyła się okazja bo akurat szedł pociąg z Przemyśla do Katowic. Wsiadłem, oczywiście na gapę, bo kto by płacił za przejechanie jednej stacji? Po kilkunastu minutach ze zgroza stwierdziłem, że stacji nie widać a za oknem przesuwają się jakieś opłotki nie przypominające śródmieścia Krakowa. Okazało się, że pociąg jechał inną trasą z pominięciem dworca głównego. Stanąłem przy drzwiach w nadziei na jakiś nieplanowany postój i ku memu zadowoleniu pociąg zaczął zwalniać, otworzyłem drzwi licząc sie z tym że może wyskoczę w biegu jeśli się nie zatrzyma? Ale w końcu zabrakło mi odwagi, bo pociąg jechał nasypem. W końcu dojechałem aż do Krzeszowic, 30 km od Krakowa gdzie wysiadałem pod semaforem a zanim doszedłem do stacji minął mnie pociąg jadący do Krakowa. Musiałem czekać na następny więc w mieście znalazłem sie po południu, co uniemożliwiło mi załatwienie sprawy.
Po prostu,piekne!
Winda. Tak, to niewątpliwie były wielokrotnie powtarzane kursy windą. Z parteru na 10. i apiać na parter. Te spadki i uniesienia, przeciążenia i krótkotrwałe stany nieważkości pary nienasyconej - bezcenne.
A ja mogłbym sluchać przez całą noc.Bo wtedy sie najlepiej slucha.A te historie z PRL-u zawsze są okraszone jakąś egzotyką która dzisiaj wydaje sie nieprawdopodobna…
No bo…“plecakow nie bylo-towar deficytowy”.Wytlumacz to teraz młodzieży Spojrzenia lub ich"wymiana",bywają bezcenne
Przeczytalem raz jeszcze…To sie czyta!!!
Juz nie pytam ile musiales odespac po takich przygodach