Robi.
Przede wszystkim dlatego ze to “trwa” kilkaset metrów.
Niektórzy popełniają ten błąd ze"wpadają" na wzniesienie na pelnej szybkosci ale potem nie potrafią tego utrzymać i…stają w miejscu.
To wzniesienie wygląda mi raczej na to ze nalezy zrobić coś przeciwnego.Zaczynać spokojnie i spokojnie dawkować moc.A jak moc jest to i przyspieszenie.
Co innego gdyby to byla górka na 100 m.Wtedy mozna próbować na żywioł.Ale wspominasz o kilkuset metrach…A to juz nie żarty.
Z przyjemnością czytam o tych Waszych rowerowych dokonaniach. Mógłbym Wam tego pozazdrościć, bo mimo, że sporo jeździłem rowerami, to orłem w tej dziedzinie nie byłem i nie mam się tu czym pochwalić. Chyba tylko tym, że raz będąc na rowerze, mało nie utopiłem się w jeziorze…
Chyba mając ewidentną bombę
No i wyczyn tu raczej sprowadzalby sie do koła ratunkowego
To zdjecie kolegi rozbudziło mnie na nowo,mimo iz jeżdżę kazdego dnia.Dzisiaj jednak nie ma juz pustych i bezpiecznych dróg.A nawet jesli są to zawsze moze ci wyskoczyć smartfonowe zombie
To było jeszcze za moich szczenięcych lat. Byłem u koleżki na wsi, on miał 2 rowery, to sobie pojechaliśmy w plener, a w zasadzie do lasu. Nie znałem zupełnie tych ścieżek, jechałem z ostrej góry, jako pierwszy, coś on tam do mnie z tyłu krzyczał, ale wiatr świszczał w uszach, a dróżka była wyjątkowa gładka i twarda. Nie miałem pojęcia, że prowadzi prościutko do jeziorka. Jej przedłużeniem był drewniany pomost dla wędkarzy ze 3 m w głąb jeziora. Kiedy to zauważyłem, na reakcję było za późno i tak, jak gnałem przed siebie, tak przez ten pomost wjechałem do wody. Z 10 albo 11 lat miałem wtedy.
Droga prowadząca wprost do jeziora…Ktoś pomyślał
Leśna dróżka, szeroka w porywach do półtora metra. To było takie dłuższe dojście do łowiska, które, jak myślę, przez całe lata wydeptali wędkarze, bo jeziorko, ponoć bardzo rybne było. Do samej wody było ze 100 m z górki, w pewnym momencie dość ostrej i to mnie tak rozhuśtało. Upajałem się pędem, no, ale mnie orzeźwiło.
Aaa…To co innego jak wydeptana.Takich jest wiele a kiedys bylo jeszcze wiecej
Kiedyś w lasach było życie, nie to co teraz, panie. ale to już inny temat jest. A opisane przeze mnie zdarzenie odbyło się w 62 albo 63, czyli już w innej epoce historycznej.
Ja wtedy dopiero spoglądalem na świat z wózka
Ale ten stan dróg i ścieżek,tu i tam,przetrwal znacznie dłużej.Wracam znowu do tej mojej Białogóry i nadleśnictwa Choczewo…Pod koniec lat 80-tych czulo sie lasy i zieleń w powietrzu…Nic tego nie zakłócało…
I to trwalo jakos przez kolejną dekade…
Dzisiaj to jest kurort pozbawiony atmosfery…Choć oczywiscie trzeba pamietać ze wtedy człowiek bardziej uciekal od rzeczywistości…I pewnie by te dzisiejsze"udogodnienia"kupil bez mrugniecia okiem.
W młodości rower był moim podstawowym środkiem transportu. Nigdy nie miałem jakiegoś wyszukanego sprzętu, zawsze bazując głownie na tym, co sam potrafiłem złożyć i naprawić. Ramę mego składaka Wigry 5 używanego za szczenięcych lat do kaskaderki musiałem spawać w 11-u miejscach, żeby się wszystko kupy trzymało. Mechanikę rowerową mam na tyle opanowaną, że spokojnie mógłbym pracować w serwisie.
Tyle ze Wigry to juz chyba historia…
Ja mam to samo z kasetami.
Pracowalem w wytwórni fonograficznej,ponad 6 lat.Naprawie ci lub skonfekcjonuje każdą kasete magnetofonową…
Tylko ze to fach taki jak mniej wiecej,zdun
Mam kolekcję kilkunastu kilogramów kaset (może i nawet kilkudziesięciu). Zastanawiam się co z nimi zrobić. Czytałem ostatnio, że różne rzeczy retro wracają do łask, w tym kasety, niektóre ich wydania potrafią już kosztować ładne sumy.
A Indie - kraj z miliardem ludzi, najwyższymi górami na świecie - i zero narciarstwa
To prawda.Ale dużo zależy od stanu…
Tasmy lubiły sie wkręcać.Niby nie tak jak taśmy szpulowe ale jednak byl to problem bo ludzie nie czyścili"wałka" który obrastal brązowym brudem z kaset typu ORWO lub jeszcze gorzej,z Hongkongu…
Przyznaje jednak ze nie wiem,co tak na serio,wplywa dzisiaj na tę nagłą cenę kaset.Moze tak jak w przypadku plyt,pierwsze"tłoczenie"? Ale to chyba trudno udowodnić…Sentyment który moim zdaniem,tym razem nie potrwa zbyt dlugo…
Ale fajnie ze i taka historia ma miejsce.
Indie w sporcie w ogóle nie istnieją,o czym sam kiedyś pisałeś…Tak mniej wiecej,daje sie opisac tzw. trzeci świat.
Z wielką przyjemnością oglądalem hinduskie hokeistki na trawie gdy NIE KLĘKAŁY przed glupimi angolkami w czasie ostatnich igrzysk.A jedynie spojrzaly jak na fokę w saunie…
No i kojarzenie Indii z zimą to juz chyba przesada.Tanzania tez ma góry.A Chile wrecz zayebiste!
No wiec samo widzisz, że same góry to za mało by istnieć w sportach zimowych. Nawiasem mówiąc - co mają góry do hokeja?
Indie to przede wszystkim krykiet, badminton, hokej na trawie i … dalej długo, długo nic. Jak na swoją liczebność, jest to wyjątkowo mało usportowiony kraj. Coś mi się obiło o uszy, że kiedyś nawet jakiś ichni prominent wypowiadał się, że hindusi genetycznie nie są predysponowani do osiągania sukcesów sportowych i fizycznie ustępują względem większości nacji.
Ano to wlasnie ze jak spojrzysz na mape hokeja w Polsce to poza Toruniem i Gdańskiem,jest to sport przywiązany do poludnia.I zawsze takim był.Nawet jesli dzisiaj sie coś zmienia.A o ile wiem,nic sie nie zmienia.
No niezupełnie. W górach to tylko Podhale Nowy Targi i KTH Krynica. Może jeszcze Stal Sanok. Dominowały raczej zespoły ze Śląska i Krakowa, poza wspomnianymi przez ciebie Stoczniowcem i Pomorzaninem. A sekcje hokejowe miały też kluby z Siedlec (Pogoń) Zgierza (Boruta) czy nawet Pruszkowa (Znicz)
To jest tak jak z opinia ze murzyni sie urodzili po to by biegać…
Niby wyniki to potwierdzają ale…Jakos mnie to nie przekonuje.Zreszta sam hokej na trawie to spuścizna kolonialna,podobna Pakistanowi a nie genetyce.
No bo dlaczego nie grają w kosza lub siatke?
Ćwierć metra niżsi od nich Japońce [tak przecietnie] jakoś potrafią