Aż takiej pamieci nie mam Ale z pewnościa nie mial nic wspólnego z Lechem…Pewnie była to inna inicjatywa.
Podobnie jak Ty,strasznie sie cieszył ze chlopaki pograły sobie z rowieśnikami z Anglii,Holandii czy przede wszystkim,Niemiec…
Tak jak wspominam jego opowieści,była to calkowita partyzantka.Kwatery prywatne,boczne boiska i niekonczące sie tlumy zainteresowanych rodzin chłopaków.
Ale patronat,organizacja…To wszystko musiałby mi przypomnieć
W czasie studiów na pierwszym i drugim roku miałam zaliczyć wf. Sekcji sportowych było wiele - różnych. Wybrałam się na badminton. Trenerka poprosiła jedną z dziewcząt żeby „pokazała mi jak się gra”. Przez godzinę biegałam jak szalona po boisku usiłując odbijać lotkę - laska była o niebo lepsza ode mnie i dała mi porządną wyćwiekę. Pod koniec zajęć podeszła trenerka i podsumowała: Noooo chodzić możesz, ale mistrzyni żadnej to z ciebie nie będzie. Spoko. Ja tylko chciałam mieć zaliczenie z wf-u i o zawodach nawet sekundę nie myślałam… Wychodząc z zajęć szlam korytarzem, zobaczyłam przez oszklone drzwi jak w innej sali był trening karate. Przystanęłam. Trening powili się kończył. Zagadnęłam wychodzącą trenerkę o te zajęcia i czy mogłabym u nich zaliczyć wf. I tak zupełnym przypadkiem rozpoczęła się moja trzyletnia przygoda z karate.
No I???
Dawaj dalej!!!
@collins02 Najlepsze zajęcia sportowe ever! Poznałam tam super towarzystwo. Moja trenerka miała 155 cm wzrostu i obowiązkowo różowy sweterek, jakiś warkoczyk: miała na koncie kilku niegrzecznych chłopców. Jeden z nich nie dawał jej spokoju w pabie: potem musiała się tłumaczyć na policji, bo gość zgłosił się na obdukcję. Miała w sobiecoś takiego, że wielu chciało zagadywać: „Ej mała, może Ci pomóc?”. Prawie co zajęcia powtarzała nam że walka poza zawodami to ostateczność: kiedy wszystkie opcje się wyczerpią należy szybko ocenić przeciwnika - jeśli jest większy, wydaje się silniejszy lub ma broń należy jak najszybciej uciekać. Właśnie po to trenowałam, żeby szybko biegać w razie czego: mam czarny pas i torebkę pod kolor Trenowała z nami dziewczyna, która była mistrzynią Polski w karate, ale ja byłam zwykle w parze z Agą, sympatyczną studentką matematyki, która się nie patyczkowała: kopała mocno, uderzała prezyzyjnie bez taryfy ulgowej. Mieliśmy taki system że często trenowaliśmy w parach, po kilka minut każdy z każdym, towarzystwo było mieszane ale trening z chłopakami był trochę dziwny bo starali się nie okładać zbyt mocno, za to w parze z koleżanką nie było zmiłuj: biłyśmy się konkretnie. WF zaliczyłam. Kariery jako karateka nie zrobiłam, ale sentyment mi pozostał: całymi latami uczęszczałem na tae-bo inaczej zwane aerobox: to taki aerobik w którym wykorzystuje się elementy sztuk walki: wykopy, obroty, „ciosy rękoma”.( Po zakończeniu studiów jeszcze przez rok czy dwa udawałam studentkę żeby chodzić na tae-bo do chłopaka który miał ksywę Krzak i był mistrzem Polski w karate.)
Różowy sweterek To chyba przewrotność jakaś
Piękne!Brawo!!!
Te wykopy i obroty kojarzą mi sie z jakąs brazylijską sztuką walki…
Zaskoczyłas mnie!
Co za dzień?! Ciągle coś
“Sympatyczna studentka matematyki” No i wez na imprezie,pofantazjuj sobie
@collins02 Tzn. poza treningami nosiła się na różowo, delikatne moherowe sweterki, na treningu kimono (?) w każdym razie miała czarny pas i jakieś tam pagony dodatkowo, na pewno nie różowe
Mizernie sie w tym orientuję ale Straznika Teksasu oglądałem sumiennie!
@collins02 Pewnie pomyślałeś o: Capoeira – brazylijska sztuka walki, której formy są rytmiczne, akrobatyczne i skupiają się na kopnięciach. Ruchy capoeira są bardzo płynne i rytmiczne. Z Brazylii, a więc z języka portugalskiego, pochodzi słownictwo i teksty piosenek. Wikipedia Ja trenowałam karate kyokushin i tae-bo
@collins02 I jeszcze byłam na dwóch treningach Kendo (miecze) ale nie porwało mnie to. Bardzo boli jak się „niby” treningowo takim kijem dostanie. Poza tym treningi w porównaniu do Karate były dość jednostajne.
Tak,dokladnie.
Mialem ok. 10 lat temu,okazje oglądac takie popisy z okazji jakiegoś “bank holiday” w Anglii…Kompleksów mozna sie nabawić…
Zawsze uważałem ze"fizycznie daję radę" i jak na swoj wiek,nie mam sie czego wstydzić…Ale ci chłopcy praktycznie fruwali…I jeszcze zadawali ciosy!!!
A ja przeciwnie!Zawsze mnie fechtunek pasjonował…Wszedłbym w to!!!
Pozwolę sobie wymienić 3 sukcesiki. Pierwszy, to rekord młodzików Wybrzeża na 400m, gdzie biegnąc z juniorami zająłem drugie miejsce z czasem 54,7. Tczew 67. To było w czerwcu, za miesiąc kończyłem 15 lat. Miałem w ogóle nie biec, bo Star, który nas tam wiózł, jak to Star, popsuł się po drodze i na zawody przyjechaliśmy spóźnieni. Tak, jechaliśmy Starem na skrzyni ładunkowej z poprzecznymi dechami do siedzenia, pod plandeką. Ponieważ jeden z juniorów wypadł z zawodów, pozwolono mi biec na jego miejscu. Biegłem z zawodnikami, którzy mieli mniej więcej po 20 lat. Oczywiście o żadnych tartanach nie było wtedy mowy, czerwony żużel był. Ale za to bieżnia ośmiotorowa. Chłopak, który zajął I miejsce, to mistrz Polski juniorów i on uciekł daleko, a ja byłem drugi. Mało nie zemdlałem po tym biegu. Co ciekawe, o tym, że mam rekord dowiedziałem się po kilku dniach już w swoim Lęborku, gdzie na specjalnym apelu w moim ogólniaku wręczono mi dyplom.
Miesiąc wcześniej w Gdańsku odbywała się ogólnopolska sztafeta 10x1000m szkół średnich. Udział brało ponad 40 sztafet, a ja biegłem na ostatniej zmianie i z 21 miejsca wyciągnąłem na 7.
Budapeszt, czerwiec 72 - młodzieżowy turniej nadziei olimpijskich w boksie. Wygrałem wagę do 71 kg. A faworytów było dwóch, mistrz Europy z ZSSR i miejscowy Węgier z Budy, ponoć niezwykły talent. I oni spotkali się w półfinale, zdecydowanie na punkty wygrał Węgier. Ja pierwszy los miałem wolny, potem pokonałem Bułgara dość wysoko i tak awansowałem do finału, gdzie musiałem bić się z tym Węgrem. Tej niedzieli wstąpił we mnie jakiś anioł walki. Pamiętam potworny wrzask ze strony kibiców, którzy dopingowali swojego, a mi wychodziła wszystko. W drugiej rundzie trafiłem go prawą kontrą i był liczony. Jego szczęście, że zaraz po liczeniu był gong. A hala ucichła. W trzeciej, też pod sam koniec zahaczyłem go prawym sierpem i to był koniec walki. Stało się to na kilkanaście sekund przed ostatnim gongiem.
Dostałem wtedy, jako nagrodę magnetofon. ale jaki? To był oryginalny nowiutki, czterościeżkowy, samopowrotny Blaupunkt. Rzecz w PRL wtedy, absolutnie luksusowa i prawie niedostępna.
Myślałem, myślałem i wymyśliłem…
Było to przejście na pieszo 1500 km w 2 miesiące. Sportowe dlatego, że straciłem wtedy całą moją wagę i odzyskałem końską kondycję. Czyli można to podpiąć pod sportowe przeżycie zarazem.
Idąc ze środka Francji aż na koniec Hiszpanii.
Pierwsze dni i tygodnie chodziłem dużo mniej, i spaliłem sobie stopy, ale za to pod koniec robiłem czasami 40 do 50 km na dzień, tj. był niemalże półtrucht…
Droga do Santiago?
Dokładnie 2011.
Calkowicie niedostepna…
10x1000??? O tym nie slyszałem…
Oj,Ty musiałeś coś po drodze schrzanić…Młodość?
Transmitowano wtedy często wszelkie turnieje bokserskie w tv.Oczywiscie nie juniorów…Ale byłem w stanie wyłowić powtarzające sie nazwiska które potem przepadaly bez wieści.Typowy przyklad to Maj z Wisly Kraków.W jednej ze średnich kategorii…
Bralem kiedyś udzial w sztafecie 4x100…Niestety spadlem z 2 na 4 miejsce.To byla podstawówka,wspomniany żużel…Ale,co ciekawe,i tak nie straciłem renomy napastnika-zapierdalacza.W sumie,racja!Biegi na polu karnym przeciwnika śa na nieco kr`otszym dystansie
"myślałem,myślałem…"Jak Kiwaczek
Niezłe.Sport bardziej sportowy od zawodowców.
Ciekawe jaka przyświecala temu,idea?
No bo jak?Wyszdłeś z domu by iść?Jak Forest Gump?
Tak czy siak,wyobrażam sobie to jako cudowne wakacje!
Tak.
Wtedy organizowano takie okazyjne sztafety miejskie, przeważnie dla szkół. I czasem dla zakładów pracy. Te, nieraz bywały śmieszne. Ale uczniowie ścigali się na poważnie.