Ok, to lecimy dalej
To akurat może zabrzmieć bardzo banalnie, ale każdy jest dzieckiem swoich czasów.
Jakieś 200 lat temu, gdybym wtedy się urodziła, pewnie byłabym teraz zajęta szukaniem jak najbogatszego męża lub, gdybym go już miała, wychowywaniem pierwszych dzieci. I pewnie byłabym szczęśliwa z tego powodu. To, czy umiałabym pisać lub czytać, stałoby pod znakiem zapytania, ale to już szczegóły.
Aktualnie, gdybym zaszła w ciążę, co mi na szczęście nie grozi, miałabym spory problem. Ale aktualnie mam skończoną szkołę, zaczęłam studia, mam przed sobą jeszcze całkiem długą drogę do zakładania rodziny, w ogóle do stałego osiedlenia się gdzieś.
Czy to się jakoś sprzecza z naturą? Oczywiście. Ale czy to źle? Biorąc pod uwagę, że piszę to na telefonie, korzystając z ogólnoświatowej sieci zwanej internetem, odraczanie rodzenia dzieci lub rezygnowanie z nich (przy obecnym zaludnieniu, poziomie medycyny itd.) można uznać wręcz za korzystne z punktu widzenia natury-obciążenie, jakim stał się dla ekosystemu człowiek, w pewnym sensie samo z siebie się zmniejsza, będąc z tego całkiem zadowolone.
Więc, wracając do tego bogatego męża-to jest rozwiązanie i wtedy wszystko się da. Ale znowu, czy obiektywnie patrząc, ktokolwiek jest z tego powodu szczęśliwy?
Weźmy dwie sytuacje, 16-latka i bogaty mąż (powiedzmy 40-letni), i 26-latka i ten sam bogaty mąż. Obie sytuacje dzieją się w roku 2019 (dalej idąc tropem, że jesteśmy dziećmi swoich czasów).
16-latka nie ma wykształcenia, ale ma urodę i jest młoda, więc mąż się cieszy. Utrzymuje dzieci, fajnie, geny przekazane dalej itd. 16-latka też się cieszy, bo ma sponsora, ma do pomocy jakieś niańki itp. I jest super. Dobre rozwiązanie. Jest spore prawdopodobieństwo, że kiedyś ten mąż znajdzie sobie młodszą i ładniejszą i ją wymieni, ale i tak zostanie ze sporymi alimentami. Jest super. Pod tym względem masz rację.
A wady tego rozwiązania? Utrata niezależności. Ona nie może za bardzo sprzeciwiać się mężowi w żadnej sprawie, bo on ją utrzymuje. W razie czego, zawsze może wziąć sobie dobrych prawników, którzy ją pod jakimkolwiek względem pogrążą. Zostanie bez niczego.
Więc w pewnym sensie taki “rodzinny” sponsoring to jest dobrowolne niewolnictwo.
Dalej, 26-latka i bogaty mąż. 26-latka wstępną ścieżkę edukacji i awansu zawodowego ma już za sobą lub jest w jej końcowym etapie. Potem może wspinać się dalej. Zarabia określoną kwotę, ma konkretne cele w życiu i konkretne zajęcia. Rodzi dzieci, to samo-dla męża jest jeszcze młoda i atrakcyjna, dziećmi nie musi się sama zajmować, bo też są niańki itd., może zająć się pracą, hobby, dzieckiem jakby dodatkowo. Mąż też się cieszy, geny przekazane. Też wszyscy zadowoleni. Potem, też zakładamy, że mężowi się nudzi (może być też odwrotnie, ja celowo stereotypizuję), wymienia ją na młodszą czy ładniejszą. Kobieta zostaje ze sporymi alimentami+swoimi zarobkami i pracą.
Finansowo wychodzi lepiej.
Zalety-w przeciwieństwie do tamtych, kobieta wciąż pozostaje niezależna od męża, o ile tylko jest w stanie siebie i dziecko utrzymać ze swojej pracy. Może się stawiać do woli, w najgorszym wypadku obniży jej się komfort życia.
Psychicznie-to zależy. Na pewno jest sporo dziewczyn, które cieszą się, że nie muszą same o niczym decydować i nic robić. Im w relacji 16-latka-bogaty mąż będzie dobrze.
Są też takie z potrzebą niezależności, którym nastoletnia ciąża w pewien sposób zwiąże ręce i one nie będą zadowolone w takiej relacji. W tej 26 lat i bogaty mąż już prędzej.
Więc: materialnie opcja ze starszą matką wygrywa, a niematerialnie-to zależy, teraz promuje się model niezależnej kobiety (z czego ja się bardzo cieszę), co nie znaczy, że nie ma takich, które w roli żony i matki (i ma tym koniec) byłyby szczęśliwe i spełnione. Ten model (moim zdaniem, na szczęście) nie cieszy się popularnością. 200 lat temu byłoby odwrotnie.
Ale, wracając do bycia dzieckiem swoich czasów, obecnie mamy ten szereg problemów wynikających z kultury itd., które utrudniają model z bardzo młodą matką. Z kolei znowu, 200 lat temu działało to odwrotnie, bycie pracującą matką oznaczało bycie przegrywem.
No więc tu, w oderwaniu od czasów, ciężko dojść do jakichkolwiek wniosków. Trzeba byłoby rozpatrywać każdego człowieka z osobna. Co nie zmienia faktu, że żyjemy w XXI wieku.
Ale wciąż-materialnie model ze starszą matką wygrywa.
Ja już sama nie wiem, co powinnam zrobić ze swoim życiem, serio
Wylądowałam na medycynie, zgodnie z pierwotnym planem (w końcu, bo do sierpnia zapowiadało się, że będzie inaczej ), chętniej poszłabym na weterynarię, gdybym miała po tym jakieś większe perspektywy rozwoju (i zarobków, za które mogłabym się utrzymać), ale poza tym sporo osób radziło mi albo psychologię, albo właśnie dziennikarstwo. Ostatnio nawet głosy o ASP zaczęły się podnosić
Dziennikarstwa nawet nie rozważałam, bo tam trzeba sporego łutu szczęścia, a ja jestem strasznym asekurantem.
Mentalnie jestem humanem (matura rozszerzona z polskiego napisana z minimalnym wysiłkiem na 100%) z zacięciem przyrodniczym (biologia z kolei napisana jak na mnie bardzo słabo i jako wielka porażka życiowa, a na okolice 80%-przy czym biologia w tym roku uchodziła za bardzo trudną, a polski r za bardzo łatwy, więc poziom z tych przedmiotów wychodzi porównywalny). Liczę na jakieś łączenie tych dziedzin, a jak dokładnie to wyjdzie, to się okaże
Znałam tylko jedną nastolatkę-młodziutką matkę i …
jej dziecko zaadoptowali jej rodzice.
Nie znam dalszej historii tej rodziny-kontakt się urwał już daaaawno temu ,
do dzisiaj się jednak zastanawiam:
CZY TO BYŁ DOBRY POMYSŁ?
A co do Twojego pytania:
wyjątki się zdarzają,ale większość dziewczyn nie chce sobie odbierać lat młodości.
Ja powiedzialam o swoim doswiadczeniu…
O, jak do tego dodamy religię to już w ogóle dyskusja się rozwinie. W końcu Kościół uważa, że dzieci powinny się rodzić w małżeństwie. Znaczy, takie nastoletnie matki musiałyby też w bardzo młodym wieku wybrać i poślubić ojca swoich dzieci. To kolejna rzecz, o której uważamy że dziewczyny powinny jej unikać…
Dziwi mnie twoja pewność. Wieku matek przez zdecydowaną większość dziejów ludzkości nie znamy. Dopiero przez ostatni tysiąc czy dwa tysiące lat wiemy, w jakim wieku rodziły dzieci matki z najwyższych sfer. Wiek matek ‘z ludu’ znamy tylko na przestrzeni ostatnich kilkuset lat. A dzieje ludzkości to jednak kilkadziesiąt tysięcy lat.
Co do malzenstwa? Prawodawstwo tego swiata jest tak ustawione, ze w wielu przypadkach faworyzuje mezatki. Niekoniecznie majace dzieci.
Ale to usankcjonowanie stanu rzeczywistego gdzie kobieta na rynku pracy ma duzo mniejsze mozliwosci, nie mowiac juz o ograniczeniach narzucanych przez zwyczaj czy religie.
Mozna z grubsza ten wiek policzyc, wiele kobiet umieralo po porodzie, a sam ten proces pozostawia trwale zmiany w ukladzie kostnym. Wiek takiego szkieletu tez mozna ustalic.
To juz nie czasy kiedy antropologia i archeologia zajmowali sie ekscentrycy w melonikach tworzacy ksiezycowe teorie.
Pytanie jest inne - kiedy homo erectus i czy w ogole odkryl zwiazek miedzy aktem seksualnym i rodzeniem sie dzieci? I ze do tego niezbedne sa dwie plcie?
No i chodzi mi o te 2000 lat. @Wabbit Przepraszam, że nie uściśliłem.
A dlaczego tak się uwziąłeś na te nastolatki chcąc im zabrać kilka najlepszych lat życia?
A co złego Tobie uczynili rodzice i dziadkowie nastolatek, że im chciałbyś regulować jesień życia.
też przeczytałem Twoja odpowiedź (nie mam nic przeciw długim wywodom)
Hormony to bardzo fajna rzecz i nie są przywilejem wieku szczenięcego. Można z nimi żyć i realizować wiele rzeczy. Oczywiście wszystko trzeba by sprowadzić do ekstremum. Wielu młodych ludzi (jeśli nie wszyscy) są życiowymi ciamajdami. Być może cały system społeczny jak i postęp techniczny, jest winien tej sytuacji. Dzisiaj nie musimy walczyć jako gatunek o przetrwanie. Co więcej sprowadziliśmy prokreację do jednego z celów życiowych (który chcemy osiągnąć, bądź zdarza się co raz częściej że nie) i to nie koniecznie najważniejszego. Przedkładamy mieć nad być. Ale taki may klimat, stąd pewnie cała ta sprzeczność.
Ogólnie różnica między młodą matką a "starszą/dojrzałą, jest że ta druga (często, choć nie zawsze) chce zajść w ciążę. Można tutaj dorzucić też pewne doświadczenie życiowe, które jest na plus. Jednak tak na prawdę żadna kobieta nie rodzi się z umiejętnościami wychowania, opiekowania się potomstwem - wszystkiego się uczą.
Pojawia się tu kolejny problem o którym wspomniałaś. Jesteśmy jednym (może nawet jedynym gatunkiem), gdzie odchowanie potomstwa, zajmuje tyle czasu. W efekcie sprowadza się to do dużej wytrzymałości psychicznej - zapewnianie bytu potomstwu i sobie przez min kilkanaście lat. I tu pojawia się kolejny paradoks gdyż, wielu nastolatków prowadzi jakby podwójne życie. Próbują pokazywać soją osobowość (całkiem inną w poglądach od swych rodziców), lecz nie są niezależni finansowo co powoduje przystanie na pewien kompromis. Mentalnie są już gotowi by prowadzić własne życie ( z lepszymi lub gorszymi skutkami).
Wyfrunąłem z gniazda mając lat 16. Na tyle bylem dojrzały, że sobie poradziłem. Ale, gdybym w tym czasie zapłodni jakąś koleżankę w swym wieku, nie dałbym rady wychowywać. Musiałbym pozbyć się tego, co robiłem. Pierwsze moje dziecko pojawiło się na świecie, gdy miałem 25 lat. I wtedy gotowy byłem na to, jak okazała praktyka. Podobnie było z moją żoną.
ależ oczywiście. Nikt nas nie uczył do tego by być rodzicem. W naszej beztrosce, wpajano nam tylko obowiązek uczenia się. Nawet seks poznawaliśmy na własna rękę. Do ojcostwa/macierzyństwa, dojrzewaliśmy z wiekiem. A ciąża w nastoletnim wieku uważana była raczej jak nie chciana choroba i piętno.
Ciąże w wieku nastoletnim niczym dziwnym nie są. Ale to nie znaczy, że powinny być czymś powszechnym. I nie tylko o niewygodę życiową i chodzi.
A, to z tym są dwa problemy.
Niezależność którą opisujesz też jest jedną z tych myśli które wkłada się młodzieży do głowy. Pomimo bycia niezależnym od męża, twój dobrobyt nadal pozostaje w pełni zależny od instytucji edukacyjnych i własnego dokształcania się w trakcie kariery zawodowej. Tylko że w przeciwieństwie od męża, na którego da się sądownie narzucić ciągnące się latami alimenty jeśli od ciebie odejdzie, szkoły i pracodawcy mogą cię zupełnie legalnie wystawić za drzwi ponosząc minimalne i jednorazowe koszty.
Poza tym, skąd bierze się cenność niezależności? Co czyni ją na tyle dużą, że w jej imię należy poświęcić inne wartości? Jakie to są te inne wartości? Jak cenne one są, i od czego ich cenność zależy?
Nawiasem mówiąc, uczepiłaś się tego bogatego męża tak jakby poślubienie mężczyzny którego stać na utrzymanie żony, dzieci, domu i nianiek z jednej pensji było czymś normalnym. Jak już chcesz mówić o typowej sytuacji z roku 2019, to mów o typowych mężczyznach dostępnych do poślubienia w roku 2019. Dla nich “wymiana żony na lepszy model” w praktyce oznacza “życie z dochodami na tyle niskimi że niewiele kobiet chce zostać ich drugą żoną, jednocześnie dopłacając pierwszej żonie za to że nie widuje się swoich własnych dzieci”. Sama przyznasz, że to kiepski układ - i dlatego tak niewielu typowych mężczyzn się na niego decyduje. Kobiety nie oddają swojej niezależności za darmo - w zamian zyskują męża, zależnego od nich tak samo jak one od niego.
I nie dziwię im się - w końcu od małego słyszą same złe rzeczy o byciu młodą matką. Ale czy to wszystko, co da się na ten temat powiedzieć?
To by był dobry materiał na osobne pytanie. Póki co trzymajmy się tego, że ciąża nie musi się od razu wiązać z małżeństwem.
Ano właśnie. Bierzemy szkielet kobiety która żyła w czasie znanym z dokładnością do kilkudziesięciu lat, ustalamy jej wiek w momencie śmierci z dokładnością do kilku lat, i stwierdzamy że w bliżej nieznanym momencie przed swoją śmiercią urodziła co najmniej jedno dziecko albo i nie. Biorąc pod uwagę niedokładność danych, wyciągnięcie z nich trendu niosącego jakąś informację jest co najmniej problematyczne.
Nie oni to odkryli. Reprodukcja seksualna pojawiła się nieco ponad miliard lat temu, i przez cały ten czas to odkrycie było zapisane w genach organizmów rozmnażających się seksualnie.
takie rozwiazanie ustawia obecnie osoby zwiazane z utrzymaniem i wychowaniem dziecka na przegranej pozycji. nie tylko z przyczyn ekonomicznych, ale rowniez zwiazanych z ostracyzmem spolecznym-
fakt coraz mniejszym, ale jednak.
chodzi mi o uswiadomienie sobie, ze bez aktu plciowego nie ma dzieci i mozna probowac tym sterowac - slowem, ze mozna te dzieci miec swiadomie, nie z impulsu spowodowanego hormonami czy przedluzenia gatunku.
aczkolwiek pierwsze prezerwatywy probowano zastosowac juz w przyslowiowo okreslanych “czasach budowniczych piramid” to kult plodnosci byl dominujacy.
a biorac pod uwage ewolucje? moze i ludzkosc skonczy jak owady - pszczoly, mrowki czy inne termity? a wtedy samce beda potrzebne tylko okresowo. reszte zalatwi sie w siostrzanym gronie.
To jeszcze są dodatkowe trzy problemy z twoją tezą:
Co to dokładnie świadomość, i jak się mierzy jej stopień rozwoju?
Co to jest dokładnie technologia, i jak się mierzy jej stopień rozwoju?
Czy wiek rodzenia zależy od świadomości i/lub technologii, czy wszystkie one zmieniają się pod wpływem czegoś jeszcze innego?
Birbancie… popatrz jeszcze raz na treść pytania. Tam stoi jasno, że nie rozumiem, czemu ciąża nastolatki jest uważana za problem. Nie jest tam za to napisane, że nastolatki powinny zachodzić w ciążę. Prawda? Prawda. Więc skąd to uwzięcie się?