Ty w szkołę a ja mialem taki epizod gdy wieczorami bawiłem się w sklep.UWIELBIAŁEM sprzedawać!!! I troche mi do dzisiaj zostało
Ale najbardziej lubiłem układać towary na półkach.
I nic sie nie zmieniło.Tylko dzisiaj układam gdodzinami książki i płyty
Mielismy - my dzieci- takie drzewo w lesie. Nazywalismy je małpim drzewem. Bylo takie dziwne w ksztalcie z powykrecanymi konarami praktycznie od ziemi. A potem ktos to drzewo wyciął. Żal ogromny.
W lesie…Ja w centrum miasta raczej nie miałem"lasu"
Ale było takie drzewo…W środku podwórka.Wielkie jak baobab!
Ale jedno drzewo na tyle dzieciaków…
Nawet sam na sam z Kasią czy Basią być nie mogłem…
Wszyscy chcieli…
Moja pamięć sięga do prostych drewnianych klocków i pluszowego misia, z którym spałem. Mama mówiła mi, że wreszcie wypadły mu paciorki oczne czego nie pamiętam.
Kiedyś w sklepach papierniczych były grube plansze z rycerzami ustawione pod konkretne bitwy .Wycinało te sylwetki i ustawiało na stole bądź podłodze. Uwielbiałem to. Na urodziny chrzestna kupiła mi szabelkę blaszaną z paskiem i pochwą, wtedy stawałem się panem Wołodyjowskim walcząc np z piecem kaflowym. Postać pana Michała znałem z opowiadań ojca. Całą Trylogię w ten sposób poznałem. Moją zabawą było obserwowanie pociągów. Nigdy mi się to nie znudziło do dziś. Znaczki też zbierałem, ale to już jak byłem starszy. Lubiłem też robić ludziki z kasztanów.
moj mis prawie nie przezyl mojej operacji, cala podloga byla zalana jakims plynem…W gume tez sie skakalo od majtek.No i jak u @joko probowalismy spalic dom i przechodzic po parapecie oknem takim z konca w koniec w sliskich kapciach. Ale mama wrocila, rzucila zakupy na chodnik i nim cos zdazylismy to nas sciagnela oboje Ja tego nie pamietam, pamietam tylko proby podpalenia domu..w dziurach w scianie zesmy palic probowali.
Auta, klocki, narzędzia wszelakie. Najlepsze były zabawki zrobione z tych, które wcześniej popsułem. Koledzy mieli mnóstwo żołnierzy, ja żadnego. Wolałem te bardziej „kreatywne” zabawki, albo „prawdziwe” przedmioty.
Zacny panie Michale, tym razem nie do końca masz rację. A skąd się to wzięło? Tak jak wyczytałem dość dawno temu, są to resztki atawizmu jeszcze z czasów jaskiniowych kiedy to o daną jaskinię trzeba było walczyć z konkurencją nie tylko ludzką ale i zwierzęcą. Żeby przeżyć trzeba było też polować czyli zabijać. Te atawizmy ponoć maleją, nie kastrujmy, zatem czegoś co jest naturalne, a spokojnie czekajmy aż całkiem kiedyś przeminie. Nie bawmy się w skrajne feministki, które chętnie kastrowały by mężczyzn zaraz po ich urodzeniu.
Moim zdaniem, popartym czytaniem tego i owego, zabawy militarne dzieciaków nie przekładają się na ich dorosłe życie. Podam dwa ewidentne przykłady z naszego forum. Pierwszy nieskromnie będzie mój. Bawiłem się rycerzami papierowymi, a to nie różni się od zabaw ołowianymi żołnierzykami. Ba, z korkowcem biegałem po podwórkach i bawiłem się z innymi w wojnę. Nieraz kończyło się to “honorowymi pojedynkami” z powodu kłótni kto kogo pierwszy “zabił”. A potem jakby nigdy nic przechodziło się do gry w klipę albo w piłkę.
Drugim przykładem niech będzie kolega @collins02 który zapodał, że godzinami bawił się owymi żołnierzykami. Jakoś nie wyrósł na wojennego rzeźnika.
Mam znajomego rówieśnika, który w dzieciństwie bawił się lalkami przez pewien okres, a w dorosłym życiu został oficerem i brał udział w misjach na Bałkanach i Iraku. Dziś jest emerytowanym pułkownikiem, a jego hobby to… kolejnictwo.
Odmiennym problemem i to olbrzymim jest indoktrynacja militarno-patriotyczna od dziecka, co dziś widzimy w Rosji ale to nie ma nic wspólnego z naszym tematem.
Alez kolego @birbant przecież ja w moim poście zaznaczyłem dokładnie to samo. Tez uważam, że NIE należy łączyć tego typu zabaw z późniejszym rozwojem osobowości. Miałem na myśli jedynie aspekt moralno-wychowawczy tego zjawiska, który o dziwo, jakoś nie doczekał się odpowiedniego komentarza.
Ja po prostu ośmieliłem się wyrazić swoje zdziwienie, że zabawa dzieci, a więc coś przyjemnego, beztroskiego, rozrywkowego ma swoje źródło w przemocowych zrachowaniach dorosłych. Czy tak powinno być? Nie wiem, pewnie tego nie zmienimy, ale nadal twierdzę, że tak być nie powinno.
Ja jeszcze sobie przypomniałem, że oprócz kapsli - czyli namiastki kolarstwa, bawiłem sie z bratem w skoki narciarskie. Ustawiało sie deskę do prasowania opartą pod kątem o ścianę czy stół, w jej połowie przymocowywało się zrobiony z tektury próg i puszczało z góry małe plastikowe samochodziki, które po wybiciu z progu wykonywały piękny lot. Poniżej progu na desce był przypięty centymetr krawiecki, dzięki któremu można było okreslic odległośc skoku.
Identycznie!
Tyle ze znowu,za pomocą pokolorowanych kapsli.
Tyle ze nikt nie publikowal [jak w przypadku Wyscigu Pokoju] listy startowej i trzeba było uważnie słuchać Mrzygłoda
No przeciez w Przeglądzie Sportowym były wyniki. Ale fakt, spisywałem mniej znane nazwiska skoczków bezpośrednio z transmisji w TV.
No tak.Ale raczej"po".Ale przede wszystkim,aby dostać Przegląd…musiałbym czasem stać jak za mięsem.Od 6 rano…
My z bratem mieliśmy sporą inwencję w naśladowaniu różnych zawodów sportowych. Mieliśmy w domu piłkarzyki na sprężynki, pamiętam udało mi sie zdobyć w Przeglądzie Sportowym zestawienie wszystkich grup eliminacyjnych do Mundialu 1974. (na wszystkich kontynentach). Mozolnie odgrywaliśmy wszystkie mecze, az do finału włącznie. Pamiętam, że o złoto walczyła Szwajcaria z Kanadą.
Po olimpiadzie zimowej w Sapporo odgrywaliśmy niemal wszystkie dyscypliny (z wyjątkiem jazdy figurowej). Biegi narciarskie - jako wyścigi kapsli (biathlon z dodatkowym rzucaniem lotkami do tarczy), skoki, - jak w poście powyżej, hokej - w zastępstwie były piłkarzyki. Narciarstwo zjazdowe i saneczkarstwo naśladował tor od kolejki elektrycznej ułożony w spadek z wirażami – wygrywał ten wagonik, który najdalej dojechał. Łyżwiarstwo szybkie było na czas, wiec tu posługiwaliśmy sie kierowanym zdalnie samochodem jeżdżącym po owalnym torze narysowanym kredą na podłodze.
Ech, to były czasy!
Z tymi torami…Nie wpadlem na to…
Ale wiekszość bardzo podobnie,choćby z uwagi na dostępność materiału
No i faktycznie,sposobu na jazde figurową nie znalazłem.Był czas że nauczyłem sie odróżniać większość skoków [po wręcz mozolnym przyglądaniu sie…] ale…Pozostało niewykonalne.
Jeden z kolegów z klasy,dostał w grudniu ruski hokej.Zupelnie jak futbol tylko kręciło sie hokeistami z kijami.Kążek była na delikatnym magnesie…
Póki ktoś nie rozwalił czegoś,wypożyczaliśmy Tym bardziej że kolega nie wpadł na to by kasować
Co ciekawe…Kiedy wiele lat pózniej,pracowałem w Merimpexie,w czasie przestojów na produkcji [mawiano wtedy że statki z taśmami z Hong Kongu,utknęły w jakiejś cieśninie ] jeden z dzwiękowców przyniósł…identyczny hokej.No i 12 facetów rzuciło sie na to jak byśmy dalej mieli po 10 lat…
Ja z kolei nigdy nie bawiłem się w sport. Po prostu biegało się od popołudnia do nocy za piłką, ślizgaliśmy się zimą na zamarzniętych łąkach, goniliśmy się z kolegami. Później jak byliśmy starsi to ścigaliśmy się motorowerami. Nawet zaliczyłem płot bo nie wyrobiłem na zakręcie. Płot był na tyle stary i słaby że większej szkody nie zrobił mi ale zatrzymał mnie. Następne 3 miesiące chodziłem na piechotę.
A w hokeja też graliśmy.
Ja oczywiście też. Mało że piłka, robiluśmy podwórkowe olimpiady, oprócz zwykłych biegów był np. bieg przez płotki (czyli ławki), rzut oszczepem (kijem), kulą (kamieniem) czy skok w dal.
W rzucie kiejm,jak to nazwałeś, byłem na serio,w podwórkowy sposób,dobry.Wygrywałem z silniejszymi.Mieliśmy o tyle dobrze że moje pózniejsze liceum no. 2,bylo po drugiej stronie ulicy.I oni zostawiali czasem sprzęt na naszym placu-boisku,do wieczornych godzin.
Za niski byłem na ten sport ale najlepiej czułem sie przy skoku wzwyż.Oraz oczywiscie,moja"korona" czyli 100m.
Nam się zdarzały biegi po stogach słomy, walka na kije. Jako dzieciak się nie nudziłem. I telefonów komórkowych nie było.
A w zośkę ziemniakiem z piórami grałeś?